20:36

Rybole

Rybole

Kompletnie mnie pokręciło z tymi morskimi stworami. Rybek szydełkowych dysponuję już całą ławicą. Tylko mi się płynność fotografowania zacięła- wychodzę z domu przeważnie 15minut już spóźniona, wracam jak już jest ciemno…to i fotek nie ma.
Jedno, co zdążyłam już sfotografować, to rybki-broszki. Filcowane na sucho, z foremek do fimo. Foremki do fimo to takie same foremki jak do pierników, tylko że do fimo. Tzn do masy takiej modelinopodobnej. A filcowanie jak zwykle- igły, wełna, gąbka i wszystkie nerwy wywalamy dziabiąc wełnę;)  Niech nam żyje podwodny świat!


20:35

Lalkowe aniołki

Lalkowe aniołki

Tak jak obiecywałam, publikuję zdjęcia aniołków, zrobionych na bazie białoruskiej lalki- Żedanicy. Żedanice w organdynowej, (a organdyna mi się kojarzy właśnie ze świąteczną dekoracją) sukieneczce, z równie leciutkimi skrzydełkami wyglądają przefajnie. Pomysł Dariowy, warsztaty przeprowadziła również ona, w Tarnowie.
Inspiracja ludowa na całego;). Znów tradycja transponuje się do naszych czasów, ale wzbogacona o aktualne potrzeby, skojarzenia.

    20:33

    Zamotki, zamotanki

    Zamotki, zamotanki

    Uległam i ja. Modzie na robienie dzianinowych “zamotek” na szyję. Technologia robienia czegoś, co się drze z dzianinowego t-shirta, a potem nazywa się to biżuterią nieco mnie odrzucała.  Ale widzę tę technikę we wspaniałym, nowym zastosowaniu- arteterapii rozstaniowo-warsztatowej. Bierze się pozostawione niebacznie t-shirty byłego, tnie w cienkie paseczki, szarpie, męczy, a na   koniec robi z tego modne akcesoria….idealne na odreagowanie;)…  Mój mężczyzna jest mężczyzną bez zarzutu, raczej się nie zanosi, żebym miała jakieś t-shirty do pomaltretowania, więc musiałam się wyposażyć w lumpeksowy. A efekty maltretacji koszulki wyglądają tak oto:

    A dodatkową zaletą takiej zabawy jest to, że taki naszyjnik wychodzi z ok 1/3 koszulki rozmiar M, więc można się jedną koszulką wyposażyć w cały zestaw ozdób na różne okazje.

    20:32

    Nastroje się udzielają

    Nastroje się udzielają

    Połaziłam sobie po rynku, gdzie pełną parą instaluje się Jarmark Bożonarodzeniowy. I mnie natchnęło, musiałam ten budujący się klimat oczekiwania odreagować. Bombeczkami, filcowanymi na sucho na styropianowej formie.

    20:29

    Klocki, klocki

    Klocki, klocki

    Podjęłam parę dni temu próbę zrozumienia, o co chodzi z koronką klockową. Nieudaną. Zasiadłam obok Weroniki (której serdecznie dziękuję za ten pokaz), z aparatem, żeby w razie czego móc wrócić do poprzedniego kroku, bez zmuszania Weronki do prucia robótki. No i nie minęło 5 minut, a w głowie mi się zakręciło od tych fruwających klocuszków. I tyle było mojej nauki. Ale powstały fotoreportaż pozwala mi opowiedzieć, jak takie robienie klockowej koronki wygląda, bez, niestety, splotów, które uwiecznić dałoby się chyba tylko na filmie, a sprzętem do filmów nie dysponuję.
    Więc, według zdjęć, po kolei:
    Najpierw szykuje się klocki. Nawija się nici parami, każdy koniec  nitki na inny klocek. Do zrobienia demonstracyjnego dzwoneczka Weronika przygotowała 6 par klocków. A te klocki to osobna historia. Te na zdjęciach są wykonane przez znajomego tokarza, ale klocki do koronki potrafią być bardzo fantazyjne, rzeźbione i w ogóle, małe dzieła sztuki.


    Dalej, przygotowuje się wałek, na którym przypina się wzór. Wbija się pierwsze szpileczki i zawiesza na nich pary klocków.


    A potem zaczyna się właśnie ten kosmos w fruwającymi klockami, którego nie załapałam. Ogólnie, to jest jedna, prowadząca para klocków, którymi dokonuje się różnorakich operacji z innymi parami. I co chwile, według wzoru, mocuje się to szpileczkami. Na szpileczkach powstają pikotki, takie jak we frywolitce. I łączy się elementy koronki tak samo, na pikotkach, jak frywolitkowe. Na dalszych zdjęciach widać, jak wygląda efekt tych operacji i trochę z procesu pracy.






    I tak to wygląda. W sumie, jak tak się zabrałam za opisywanie, to nie brzmi to, jak jakaś masakrycznie trudna technika. Słowny opis pracy przy frywolitkach wygląda chyba dużo bardziej przerażająco. Ale można mi chyba wierzyć, byłam tam, widziałam…i wielki swój szacunek dla klockowych koronczarek tymi słowy wyrażam.
    Jeszcze raz dzięki da Weroniki, która tego pokazu dokonała, i dla Kamili, która udostępniła mi swój aparat fotograficzny do dokumentacji Weronikowych dokonań.

    20:27

    Filc- ozdoby bardziej zimowe

    Filc- ozdoby bardziej zimowe

    W związku z podróżą do szkoły, do dalekiej Woli Sękowej,  nasuwa mi się temat taki bardziej zimowy. Kiedy czekałam na autobus w Sanoku, padał śnieg. Niby nic to niesłychanego w listopadzie, ale ja jeszcze troszkę żyłam końcówką lata. 
    No, ale wróciwszy do realnego świata, dziś pokażę trochę ozdób zimowych. Filcowych, znaczy się. Do tej techniki mam taki trochę ambiwalentny stosunek. Z jednej strony, nic tak zimą nie cieszy jak popapranie się z wełną w gorących mydlinach. Ze szczególnym akcentem na gorące. Ale z drugiej…jednak muszę mieć dobry powód, żeby się za to zabrać.  Tak jakoś nie do końca pewna jestem, czy ja to lubię. Jedno co lubię na pewno, to filcowanie stadne- ta technika, jak mało która, nadaje się na babskie spotkania. Nie absorbuje jakoś mocno umysłu w trakcie pracy, to i pogadać można, pośmiać się. 
    Więc, miesiąc temu, na poprzednim zjeździe, zebrałam właśnie babską ekipę do pofilcowania na mokro. Mydliny się lały, stół jeździł we wszystkie strony od silnego tarcia, kwiaty- brochy powstały seryjnie. Oto i mała próbka, cośmy tam nakombinowały:



    I szybkie “coś do rozjaśnienia czarnej torebki” uszyte z arkuszy gotowego filcu i podfilcowane jeszcze troszkę na sucho. Pierwsza próba z filcem w arkuszach. Możliwe, że nie ostatnia, choć ta forma nie wyszła spektakularnie na mój gust.


    20:26

    Lalki zrewitalizowane


    Dostałam właśnie informację, że koleżanka na warsztatach zaproponowała zrobienie aniołków wzorowanych na Żedanicach…postanowiła dorobić babuleńkom skrzydełka i tak je uświątecznić.  To się nazywa pozytywna inspiracja ludowa! Doczekać się nie mogę zdjęć, co z tego wyszło!
    Fotki będą, jak tylko dostanę;)

    20:25

    Biżuteria frywolitkowa

    Biżuteria frywolitkowa

    Trochę już byłam zmęczona mdłymi kolorami kordonków, które mam w swojej kolekcji.
    Wszystkimi kończynami podpiszę się pod wnioskiem, że stającą na granicy bankructwa (bo klientela maleje w zastraszającym tempie) Ariadnę, ostatniego polskiego producenta nici trzeba ratować. Tzn starać się wybierać ich produkty. W przypadku mulin (nici do haftu), kordonków do robót szydełkowych, czy kordonka do frywolitek, to taki wybór nie boli. Bo i dobre to całkiem, i cenę ma całkiem do przełknięcia. Do nauki frywolitek nic się tak nie nadaje, jak ich Ada 5.  Nie wyobrażam sobie uczyć kogokolwiek frywolitki na czymś innym.
    Ale po paru miesiącach od odkrycia tego cuda tą kolorystyką mi się już…odbija? Lubię raczej ciemne, nasycone kolory. A Ariadna Ady oferuje białe, czarne, złote i w paru odcieniach beżu. Toto się na serwetki pod wazonik nadaje, ale na cokolwiek innego…już nie bardzo. A serwetkę frywolitkową wykonałam kiedykolwiek słownie jedną i więcej się nie splamię.
    Po rozeznawałam się więc trochę po pasmanteriach i zdobyłam cudo. Aidę, produkowaną przez Anchor. W kolorze chabra, tylko takim troszkę nasyconym bardziej. To pierwszy powód cudowności. Drugi, że jest na tyle cienka, że nadaje się do igły do frywolitek, z którą od jakiegoś czasu próbuję się zaprzyjaźnić, a wszystkie moje Ady były za grube. Więc usuwa mi to ciążący na duszy pretekst, że niby nici nie mam. A trzeci, że tych ładnych kolorków jest więcej, więc jak się już nacieszę chabrem, to pójdę po następny.
    A więc, po długich żalach, TADAAAAM, kolczyki z chabrowej Aidy. Czółenkiem oczywiście wykonane- teraz to sobie mówię, że czasu nie mam ;)

    No i z tworów Adowych: spineczki w kwiatuszki, bo tych przemysłowych nie trawię.


    i nowy temat, który eksploruję- biżuteria ślubna. Narazie naszyjnik z bransoletą, której jeszcze nie obfotografowałam, ale jest w ten sam wzór;)



    Jak tylko zdobędę jakieś lepśejsze zdjęcia, a mam obiecane takie na prawdziwej modelce, takiej z krwi i kości, nie kartonu, to doedytuję;)

    20:23

    Zabawki cd, czyli dalsze nadawanie głosu rybie

    Zabawki cd, czyli dalsze nadawanie głosu rybie

    No i mnie rybki wciągnęły. Żółto fioletowy rybek doczekał się pobratymców. Tym razem próbowałam osiągnąć stwora podobnego do bojownika. Może taki troszkę zbyt okrągły mi wyszedł, powiedzmy, że to bojownik zaraz po karmieniu;).
    Sprawdza się również coraz lepiej wypychanie ścinkami materiału- ładnie zachowują kształt po praniu i zabawka robi się taka bardziej sprężysta.
    Chyba muszę rozpocząć pracę nad sobą w kwestii notowania na bieżąco wzorów. Bojowniczek tylko dzięki wytężonemu liczeniu słupków na już gotowym elemencie ma obie płetwy w tym samym kształcie…


    20:20

    Zabawki na szydełku

    Zabawki na szydełku

    Zmotywowana faktem, że kolejna moja koleżanka spodziewa się dziecka, postanowiłam ruszyć temat szydełkowych zabawek. Pomysł na kałamarnicę powstał już czas jakiś temu. Zachomikowałam nawet zawczasu kulkę wydłubaną z dezodorantu. W efekcie w kulce powstała dziura, w niej zamieszkały grzechoczące koraliki, dziurę zakleiłam i zaszydełkowałam. 
    Ryba wyszła tak bardziej spontanicznie. Ogólnie nie chciałabym tego nazywać amigurumi, bo tych azjatyckich cudów raczej fanką nie jestem, ale takie wyszły trochę podobne. A najzabawniejsze jest to, że przyszła mama skomentowała to krótko “Ciotka Michalina to wiedźma jest, jej nie trzeba było mówić, że pokoik będzie tematyczny- w podwodny świat” ;)
    Zabawki są robione najprościej chyba jak się da- na prawie samych półsłupkach. Szydełkowe przedszkole;)



    20:07

    Białoruska lalka obrzędowa

    Białoruska lalka obrzędowa

    Ochłonąwszy,  czas nadchodzi, by opowiedzieć, co to za lalki. Kukła obrzędowa, bądź lalka, to pomysł Słowian wschodnich. Rosjan, Ukraińców i Białorusinów. To takie twory gdzieś z pogranicza pogaństwa, magii ludowej, trochę też  takiej wiejskiej autoterapii. Ogólnie, to  nie słyszałam, żeby się tym mężczyźni zajmowali. Taka babska zabawa.
    Robię tylko lalki białoruskie. Tak wyszło. Rosyjskimi się nie zainteresowałam, ukraińskie mnie przerażają. Bo na twarzy mają taki niciany krzyż. Demonicznie trochę wyglądają, jak na mój gust. A lalka obrzędowa to magia dodatnia. Nie jak voodoo czy inne cudo, które ma służyć zaszkodzeniu komuś. Białoruskie mają w miejscu twarzy po prostu płótno, bez rysów, ale też bez tego krzyża.
    Acha, i ja magię tych lalek biorę na serio. Tzn szanuję ich znaczenie. Dlatego np lalek związanych z macierzyństwem  czy starzeniem nie zaprezentuję. Bo nie robiłam, nie mam praw do żadnych zdjęć, żeby pokazać cudze prace. Ew. jak mi się uda zdobyć jakieś zdjęcia, które będę mogła zaprezentować, to wtedy. Ja tych lalek nie zrobię teraz, bo mnie nie dotyczą.
    Jak na razie lalki uczciwie robię trzech rodzajów, planuję zrobić kolejne dwie. Oto i moje lale:
    Żedanica, to lalka-opiekunka marzeń. Robimy ją ze starej swojej odzieży, jest skonstruowana tylko wiązaniem, nie szyjemy jej. Jest kobietą, już robiąc ją musimy nadać jej osobowość. Kiedy np. wybieramy materiał na spódnicę, nie możemy myśleć  “w jaką spódnicę chcę ją ubrać?”, tylko “jaką spódnicę ona chce mieć na sobie?”. Zrobiwszy taką lalkę należy jej coś podarować, by nawiązać z nią dobre relacje. Można np. dowiązać jej koralik.

    Kolejna lalka, jaką wykonuję bez wahania, to “Towarzyszka podróży”. Jest maluteńka, mieści się idealnie w kąciku plecaka. Może dla mnie podróże są mniej przerażające, niż dla dziewczyn kiedyś dawno na białoruskiej wsi, ale dobry duszek do towarzystwa zawsze się przyda. A ona jest świetne przygotowana do drogi, niesie nawet zawiniątko z kilkoma ziarnami kaszy, jako prowiant dla siebie;).


    18:57

    Lalkowe warsztaty

    Lalkowe warsztaty

    Ufff, zaraz na świeżo, jeszcze z drapiącym gardłem i “czując nogi” po warsztatach lalek białoruskich. Szczęśliwa. Bo same fajne komunikaty świat mi wysyła przy tej okazji.
    Primo- wielkie dzięki dla Pani recepcjonistki w OneMoreHostel (Łokietka 5, Wrocław)!  Okazało się, że nie zostawiono nam klucza od sali piętro niżej, gdzie warsztaty były zaplanowane. Kiedy błąkałyśmy się biedne szukając jakiejś alternatywy, Pani z Hostelu zaprosiła nas do saloniku u siebie, pozbierała krzesła po wolnych pokojach, nawet herbatkę dostałyśmy. Tak, że obsługę tego hostelu jak najbardziej polecam;)
    A drugie- świetna grupa, wszyscy którzy mieli być, dotarli, pracowałyśmy bardzo szybko, lalki powychodziły prześliczne.
    O, takie:
    Strasznie szybko nam szła praca-zrobiłyśmy 3 zamiast dwóch lalek (Żedanica, Krupieniczka, Podarożnica).
    I były też te najfajniejsze reakcje- jedna z Pań już nam zapowiedziała, że na następnym spotkaniu koleżanek z roku porobią lalki, inna zrobiła drugą “Towarzyszkę podróży”, chcąc ją podarować mężowi do ustawienia w samochodzie…słowem, magia działa;). I, jak widać, tradycyjne lalki obrzędowe można bez trudu, odruchowo przetransponować we współczesność.
    Dorzucam więc jeszcze trochę fotek warsztatowych. I obiecuję jak tylko ochłonę, wytłumaczyć, o co chodzi z tymi lalkami, pokazać troszkę fotek konkretnych modeli z ich znaczeniem i wogóle…




    18:17

    Frywolności

    Frywolności
    Pozostając nadal w kręgu ulubionych technik nie mogę nie opisać frywolitki czółenkowej. To koroneczka taka. Ale koroneczka nie tylko serwetkowa- jak nic innego nadaje się do zabawy w robienie biżuterii czy innych ozdób. Robi się toto bardzo sympatycznym narzędziem- małym, lekkim, pozbawionym wszelkich ostrych końców czółeneczkiem. Strasznie je lubię, bo nie sposób sobie nim zrobić krzywdy, a ja posiadam niejaki talent do odkrywania na sobie niebezpieczeństw czyhających pod osłoną niewinnych technik. O, wygląda to jak te na zdjęciu, które nawet w przypływie sił twórczo-zdobniczych wydekupażowałam:


    Nie są może tak piękne, jak moje ulubione-drewniane, którego jeszcze nie sfotografowałam. Ale drewniane czółenko to temat na osobnego posta, więc później.
    Frywolitka jest idealną techniką autobusowo-tramwajową. Nie da sie jej popsuć, z nagła zwijając w kłębek i wrzucając do torebki. Co mnie, połączone jeszcze z wybieganiem w ostatniej chwili, zdarza się dość często. Trochę chyba nawet częściej, odkąd zamiast pilnować przystanku, frywolicę. Ale jak tu się nie wkręcić, kiedy po  pierwszych paru godzinach, pierwszych metrach namarnowanego kordonka (a ucząc się frywolitek marnuje się nici co nie miara), wychodzi, i to jakie ładne…mnie przynajmniej cieszy;)
    Oto i parę przykładów, co się da w tej technice zrobić:



    19:15

    Najpierwsza technika


    Copyright © 2016 2 prawe ręce i co z nimi dalej , Blogger