13:49

Ujawniając prezenty

Ujawniając prezenty
Święta dobiegły końca. Kości jakieś takie wypoczęte i wytulone w uściskach. Sadełko związało, odłożyło się jak zwykle nie tam, gdzie byłoby milej widziane. Nic zaskakującego. 
Poszukując pozytywów- wreszcie można się bez żadnego ryzyka chwalić dzierganymi prezentami! Niby obdarowany nigdy nie obwieszczał się czytelnikiem tego bloga, ale dmuchanie na zimne czasem popłaca. Obdarowany to mój brat. Trochę było zamieszania, kiedy kombinowałam, jak tu dobrać rozmiar, kolory i całą resztę. Od dłoni i garderoby brata dzieli mnie ładnych kilkaset kilometrów. Szpiega zaangażowałam, trochę się po domyślałam... teraz "szpieg" (kryptonim operacyjny "mama") donosi, że akcja się powiodła. Łapki się zmieściły, do kurtki i reszty kolory pasują, zadowolony. Uffffff!
Rękawice (zdjęcia są haniebnej jakości, z telefonu, tak wyszło, czasu na poprawki zabrakło jak zwykle) wydziergałam na drutkach 3mm 30cm (trochę mnie kosztowały gimnastyki zanim się ładnie w dłoniach ułożyły, potem całkiem przyjemne narzędzie), z włóczki Fantomas Lang Yarns. Po jednym motku z koloru wystarczyło. Co prawda, czarnego było na styk - resztka mierzy dokładnie 5,4 metra. Wzór to lekko zmodyfikowany Snowy Woods Mittens (często opisywany jako Selbu Mittens).





Dziergając ten projekt po raz pierwszy zastosowałam rozwiązanie z dodatkową nitką - zaślepką w miejscu, gdzie będzie wrabiany kciuk. Jestem bardzo zadowolona z efektu - nie ma żadnej dziury u nasady, ładnie się to dało wkomponować we wzór, za dużo gimnastyki z tym nie było...same pozytywy. Tak to wyglądało w trakcie pracy i już po wrobieniu kciuka:



Ze spostrzeżeń końcowych, muszę wspomnieć - żakard jednak niebo równiej wygląda, kiedy jest przerabiany na nieco za cienkich drutach - do Fantomasa producent zaleca druty 3-3,5 mm, ja przerabiam dość ścisło. Oczka w rękawicach są blisko siebie, są równe (choćbym nie wiem co robiła, nie dam rady zrobić w tym układzie nierównych), dzianina jest gość gęsta, co daje nadzieję, że będą dobrze chroniły od wiatru. 

15:46

1 z 12 czapek w rok, czyli zdrada słowianofila

1 z 12 czapek w rok, czyli zdrada słowianofila
Też będę dziergać czapę co miesiąc! Nieco się spóźniłam, bo... to długa historia.
Że mnie folklor kręci, to wiadomo nie od dziś. Południowosłowiański. Troszkę mniej pozostały słowiański. Bawi mnie on bardzo, i taki materialny, i słowny, i duchowy nawet też. 
Tylko ostatnio dostrzegam w moim ukochanym południu, gdzie takie boskie pieśni obrzędowe śpiewają, jedną wadę. Powiedziałabym, że oczywistą dość. Oni nie dziergają! Bo im, cholera, ciepło. Południe, jasna sprawa. Owszem, haftują, koronki robią boskie, ale nigdzie ani słowa nie znalazłam o dzianinach. Smuteczek. Nawet takich szerzej rozumianych słowiańskich dzianin opisanych jest jak kot napłakał. A dziergnąć jakiegoś narodnjaka by się chciało. W sumie, pół biedy, że nie dziergają wcale, gdyby dziergali, ale paskudztwa, to by dopiero ciężko było. 
Zaczęłam więc kopać, gdzie jest taki folklor, co i estetycznie (dziewiarsko!) dałby się ugryźć, i tę głębszą otoczkę miał fajną. Przyznaję szczerze całkiem, że o tych skandynawskich rzeczach (wiadomo było, że w tę stronę zmierzam, już legginsy do tuniki zwiastowały tę wycieczkę), do niedawna wiedziałam bardzo niewiele. Coś tam, że tam, na północy klimat z folklorem słownym jest podobny, jak na swojskim południu. (U mnie tak to wygląda, że tych rzeczy nie rozdzielam.) Serbowie mają swoją ludową epikę bohaterską, daleka północ (Finlandia) ma swoją Kalewalę. Tę, która swego czasu tak zafascynowała Tolkiena. Mają też bajki ludowe. I Kalewala i bajki są na liście rzeczy do przeczytania, jak mnie natchnie. Istnieje możliwość, że czytanie odwlecze się dość znacznie, bo jeszcze nie sprawdziłam, czy kiedykolwiek to przetłumaczono na któryś bardziej zrozumiały język. Już się w sumie odwlekła, te rzeczy trafiły do kolejki czytelniczej kiedy pisałam wstęp do pracy magisterskiej, jakieś 3 lata temu. Wtedy miałam dobre usprawiedliwienie- trzymajmy się tematu, a nie róbmy wycieczki na północ. Teraz chyba czas się wybrać w okolicę magicznego katalogu biblioteki. A tam łatwo zaginąć. Non stop jakieś przygody i niebezpieczeństwa ;).
Zebrało mi się na zakupy książkowo dziewiarskie. Nabyłam dwie książki. "Knitting in the Old Way" Priscilli Gibson-Rogers poszło na pierwszy ogień, bo więcej tekstu. Rzecz jest nader ciekawa- cała masa historii o wzornictwie, technikach, anegdot o tym, kto się kim inspirował i dlaczego. Niewiele wzorów, dużo inspiracji. Jeśli zagłębiać się w "otoczkę" dziergadeł z całej północy Europy, rzecz obowiązkowa.
Druga pozycja to publikacja nieco nowsza- "Knitting Nordic Traditions" Susan Anderson-Freed. Tu wreszcie mamy wzory. I rzuciłam się na te wzory. Wymagało to oczywiście wycieczki na północ nieco bliższą, do mamy do Międzyrzecza, na korki z wrabiania wzorów żakardowych. Ale jest, oto ona- pierwsza moja czapka z "nordyckim" wzorem:


W towarzystwie książki ;)


I dalej już w asyście komina, dorobionego do kompletu z dwóch motków genialnej włóczki Malou Light Lang Yarns, dzierganego na drutach 6 mm.












Czapka to pochodzący z "Knitting Nordic Traditions" wzór Lyndi's nine-point allover tam.
Włóczki to Jawoll Magic Degrade Lang Yarns, w kolorze 018 i Jawoll Superwash 195.
Całość dziergana na okrągło na drutach 3mm (bambusowe Addi na żyłce 40 cm służyły najlepiej, potestowałam kilka rozwiązań, żakard na skarpetkowych boli bardzo). 
To jest moja grudniowa czapka, którą rozpoczynam udział w wyzwaniu "12 czapek w 1 rok".

Jako, ze świat dziewiarski próżni nie znosi, bardzo szybko czapka dorobiła się siostry- wydzierganej w prezencie dla Magdy, z tego samego wzoru i tych samych włóczek, w kolorystyce: Degrade 006, Superwash 184.
Tak się razem prezentowałyśmy na mikołajkowym spotkaniu w E-dziewiarce:




Zdjęcia "pożyczyłam" ze strony sklepu.

20:17

Twisted Tweed

Twisted Tweed
Chodzą ostatnio za mną takie zwyklaki do pracy. Proste sweterki, które można i do jeansów i do kiecki. Pierwszym z (mam nadzieję) serii takowych była radosna wariacja na temat wzoru Twisted Sweater z Ravelry. Radosna, bo nie chciało mi się bawić w robienie go w częściach i zszywanie, jak dyktuje wzór. Niesamowicie podobało mi się w tym wzorze to "zszycie" warkoczem, więc je sobie pożyczyłam, robiąc raglan od góry. Patent na taliowanie przez zmianę grubości drutów i wielgachny węzeł z warkocza również zapowiadał się obiecująco. Do dziergania wybrałam New York Lane Mondial- całkiem przyjemny tweed, w kolorze, a jakże, fioletowym. Druty takie żeby nie namachać się nad zwyklakiem za dużo- 5, 5,5 i 6 mm, i lecę! Dziergało się to to piorunem, w dwa tygodnie miałam gotowy sweterek, jeszcze po drodze jakieś czapki popełniając. 







Zdjęcia na tle efektownego jesiennego chabazia (słówko sezonu) powstały z pomocą ekipy e-dziewiarki, za co dzięki ;)

20:32

Diabeł w szczegółach

Diabeł w szczegółach


  
i absurdalnej minie. 

21:23

Musztarda obiadową porą

Musztarda obiadową porą
Historia jest taka- już od dawna chciało mi się długaśnego swetra, takiego za pupę. Miałam również sporą ochotę na tę włóczkę, na Gotlandsk Pelsuld Filcolany. Impuls, aby ten konkretnie wymarzony projekt wrzucić na warsztat był składnikiem trzecim- norweskie legginsy. Moda jest ostatnio bardzo wobec mnie łaskawa, moje ukochane etno rządzi. Nabyłam więc legginsy i komisyjnie dobrałam w e-dziewiarce włóczkę w kolorku do nich pasującym. Z tych, które, jak ja twierdzę, masują, według reszty świata nawet nie gryzą, a przeżuwają. Fakt, tunikę czuję na sobie przez bluzkę i legginsy. Cudownie wprost ;). 
Włóczka przerabia się nader przyjemnie, jest szorstka, ale cudownie ciepła. No i jest wydajna, aż miło- niecałe 3 motki wystarczyły. 
Tunika w formie jest prościusieńka- chciałam, żeby nie była tak do końca blisko ciała, jest nieco luźna, robiona raglanem od góry, z plisami ryżem i kwadratowym guzikiem na ramieniu. Wszystkich tych detali niestety jeszcze na zdjęciach nie uświadczycie- porobił mi je dziś na spacerze mój osobisty mężczyzna, który bardzo wyraźnie bardziej kocha mnie, niż dzianiny na mnie, szczególnie jak gryzą przy dotknięciu. Fotki więc pokazują bardziej jak hasam po parku w swetrze, niż sam sweter. Spokojnie, detale i piękny melanżowy kolor udokumentuję jakoś później i pokażę. Bo też efekt cieszy mnie na tyle, że aż się chce opowiadać. 
Jest nawet nikła nadzieja, że mężczyzna zapragnie częściej robić zdjęcia i rosnąca góra dzianin do obfotografowania jakoś się rozpracuje, więc może będzie się tu więcej działo.










18:01

Sol jesienny

Sol jesienny
Ta włóczka rozłożyła mnie na łopatki. Sol Degrade, "szwajcarskie cudeńko". Gdy zobaczyłam ją po raz pierwszy wprost nie mogłam się odkleić od śliczniutkiej paczuszki z kolorem 070. Potem przyszła chwila opanowania... nie teraz, mam co dziergać, najpierw skończę inne projekty... byłam dzielna do momentu, kiedy wpadłyśmy do sklepu we dwie z mamą. Kiedy pomacałyśmy moteczki ponownie już nie mogłam ich zostawić samych. Jak w "Małym Księciu"- kiedy już coś oswoisz, nie możesz go zostawić samego, bo sobie nie poradzi. Nie wiem, czy motki czułyby się bezradne beze mnie, ja bez nich owszem. 
Dziergało się to piorunem- mając smętne 2-3 godziny dziennie na robótkę wyprodukowałam bluzkę w dwa tygodnie. Motków przygarnęłam niecałe 5, druty chwyciłam 5 (albo 6, teraz nie pomnę, w każdym razie grubasy). Uwielbiam mój bawełniany sweterek. Przy całej niechęci do letnich włóczek. Może dlatego, że dziergany po mojemu- ścisło, wyszedł przyjemnie mięsisty i całkiem jesienny.




19:31

Przygody dziewiarskie

Przygody dziewiarskie
Tydzień temu przypadł mi nie lada zaszczyt - zostałam z ramienia E-dziewiarki poproszona o animowanie wydarzenia w CK Krzywy Komin. Zadanie było pozornie łatwe - miałam poprowadzić akcję dziergania chusty, która ustanowi nowy rekord Guinnessa - taki w zbiorowym dzierganiu folkowej chusty. 
Realizacja, kiedy już zabrałam się za kombinowanie scenariusza, okazała się troszkę bardziej wymagająca. No bo, jak duża grupa ma razem dziergać chustę? Jak pogodzić różne sposoby pracy, różnicę w ściegu wynikającą z wielu różnych rąk, jak zamknąć całe wydarzenie w 5 godzinach? Chusta musi być z elementów. Jakich elementów? Prostych koniecznie, żeby się szybko dziergało. No to lecimy tzw. babcine kwadraty. Jak pogodzić to, że jedna robi ściślej, druga luźniej? Łączyć tylko narożniki. Jak dobrać materiał, żeby i fankom grubaśnych splotów i koronkowych cieniasków do gustu przypadło? Zaproponować miękką bawełnę średniej grubości, tak, żeby na szydełku 3 mm dobrze się dziergało. A ja będę łączyła! 
Efekt przerósł moje oczekiwania. Zgłosiło się 26 chętnych pań, niektóre nawet z przećwiczonym wzorem i własnymi ulubionymi szydełkami, żeby w dłoni dobrze leżały. Tempo pracy było takie, że gdyby nie ochotniczka łącząca razem ze mną, nigdy bym za paniami nie nadążyła. Mierzyłyśmy przyrost co godzinę.
Zgadnijcie, ile nadziergałyśmy? Ta chusta ma boki 184/184/225 cm! Ustanawiałyśmy rekord w nowej kategorii, akcja miała więc gwarantowany sukces, ale aż takiego giganta się nie spodziewałam. 
Patrzcie i podziwiajcie, co może dokonać zgrana ekipa dziewiarska, kiedy się zmówi do wspólnej pracy! Wszystkim paniom, które dziergały, kibicowały, czy też tylko nas wspierały moralnie, bardzo dziękuję. Wspaniale się z Wami bawiłam.
Gotowa chusta niedługo zawiśnie w sklepie E-dziewiarki na pl. Staszica we Wrocławiu. Wszystkie zdjęcia pożyczyłam z E-dziewiarka.pl.









10:35

Aldina, czyli o wstąpieniu do drużyny Robin Hooda

Aldina, czyli o wstąpieniu do drużyny Robin Hooda
Ta dzianina naczekała się na pokazanie światu. Parę miesięcy temu dostałam prezent, który niepomiernie mnie uszczęśliwił- 3 książki z wzorami Louisy Harding. Oszalałam. Zdjęcia w tych książkach są genialne- stylizacje trochę jak z mojej ukochanej literatury fantastycznej, genialne rzeczy porobione na głowach modelek, las na zdjęciach taki, że nic tylko wsiadać na jednorożca i wozić się...no i te dzianiny, idealnie wpasowane w ten styl. Odkrywszy, że mam w swoich zapasach 10 motków Grace tego samego producenta, zabrałam się do tworzenia "wdzianka dla członkini drużyny Robin Hooda" (albo "wesołej kompanii" tegoż?Pewnie co przekład, to inna nazwa). 


Wzór to Aldina z książki "Oriele". Robiąc z włóczki nieco grubszej, niż zalecana przez projektanta, zabrałam się za rozmiar XS (bardzo nie mój), i, jak widać, wymierzyłam całkiem trafnie. Poszło mi 9 motków Grace na tunikę i kołnierz. Na jakich drutach to robiłam....zabijcie, nie pamiętam. Wzór przypasował mi bardzo, czego niestety nie mogę powiedzieć o włóczce. Ja rozumiem, na etykiecie jest uczciwie napisane, że to jest "precious fiber"- jedwab pół na pół z wełną merino, oraz, że to będzie wspaniale delikatne, ale litości! Precious nie precious, to chyba lekkie przegięcie, kiedy jeszcze nie zdążyłam dokończyć fragmentu (a wyjątkowo robiłam bez przerw na inne robótki), a nitka zwisająca w miejscu nabrania oczek wyglądała jak wiekowe swetrzysko po czterdziestym praniu!! Ok, to jest delikatny skład, ale żeby jeszcze w trakcie pracy się niszczyło? No i rekord świata- 9 supełków w jednym motku. To rekord, ale pozostałe nie miały dużo mniej. Wniosek jest jeden- trzeba sobie taką tuniczkę oddelegować na specjalne okazje, radośnie korzystać z wzorów, bo są wspaniałe, ale i starannie dobierać do nich inne włóczki. Może ekipa Louisy powinna zająć się ogólnie projektowaniem, może stylizacjami, a wyrób włóczki zostawić tym, którzy się na tym znają? Bo wzorom z "Oriele" nie przepuszczę tak łatwo. Za bardzo folgują różnym moim tęsknotom.


I listki! Ja wiem, listki w dzianinie są mocno już przeżartym motywem, ale nie mam zamiaru ciszyć się nimi mniej z tego powodu.




Poza wszystkim, muszę się pochwalić swoim bohaterstwem- te zdjęcia są robione w lipcu. Wszyscy chyba pamiętamy, jakich wspaniałych wrażeń temperaturowych dostarczył nam lipiec. Taka byłam dzielna! Żeby mi jeszcze publikowanie tego tak szło...
Copyright © 2016 2 prawe ręce i co z nimi dalej , Blogger