21:04

Kołtun

Kołtun

Dziś będą żale. Bo się zakałapućkałam z robótką. Miał być stroik na opaskę. Nawet się kolory ułożyły ciekawie. Koraliki- nawet, nawet. Zrobiłam kawałek, spojrzałam krytycznym okiem, i tyle mnie było przy tej robótce. Zwinęłam w tytułowy kołtun, schowałam się za książką, coby nie mrugało i ogólnie nie patrzyło z wyrzutem. I leży, kołtun. O, taki kołtuniasty kłębek sznurka (troszkę rozprostowany na potrzeby fotki). Z takim zaczątkiem stroika, na którym się zawiesiłam.
No, a wcześniej powstały jeszcze kolczyki. Jak na nie teraz patrzę, to i w nich widzę zaczątek kryzysu. Jak mi się książka skończy, pomyśle o jakimś wybrnięciu z dramatu. Może terapeutycznie wszyję bigle?

21:03

Bransolety, bo nie lalki

Bransolety, bo nie lalki

W założeniach miał być dziś post postalalkowy. W sensie, że warsztaty były dzisiaj, i co mi się podczas warsztatów ponasuwało. Pozytywy się ponasuwały, to na pewno. Ale jakie…to się jeszcze musi poprzegryzać. Postalalkowy będzie jak sobie w rozumku poukładam.
W ramach zadośćuczynienia, bransolety sutaszowe. Duże formy. Nawet przyjemnie się to to szyło. Już chyba tak nie walczę ze sznurkami. Wymyśliłam sobie takie swoje rozwiązanie uczelniane. Strasznie nie lubię, jak mi się jakieś koraliki, czy co tam aktualnie na rękach mam, obijają o stoły. Grzechoczą i ogólnie robią kupę hałasu. To bransoletki mają wstawki ze wstążki i długie zapięcia, które układają się akurat w tym miejscu na nadgarstku, które styka się ze stołem.

21:02

Wire warsztaty

Wire warsztaty

Wracam po sesji. Czy tryumfalnie, to się jeszcze okaże, ale już z czasem na nadrobienie zaległości. Jako, że zadbałam, żeby żadne kuszące materiały nie mrugały do mnie gdzieś ze wspaniałego kąta, gdzie nie ma notatek, wiele do pokazywania nie mam.
Jedyne, co w tym smutnym czasie zrobiłam, to pojedynczy kolczyk na fundacyjnych warsztatach wire-wraping. Skromny. Krzywy. No ale debiut. Jako, że obiecałam sobie być tu w pełni uczciwa w kwestii swoich wzlotów i upadków, kolczyk też pokażę.
Tyle, tonem usprawiedliwienia. A teraz nabieram wiatru w skrzydła i lecę szyć sutaszowe bransolety.

21:01

Sutaszyk

Sutaszyk

Walczę ze sznurkami dalej. Całe szczęście coraz mniej przypomina to spektakularny konflikt zbrojny, czy inny pojedynek rycerski (ja z piką czy inną dzidą z igły, sznurek niby bezbronny, ale złośliwy, uciekinier i jeszcze na dodatek ciężko go dziabnąć, gdzie trzeba).
Skuszona sukcesem zielonej opaski w roli prezentu urodzinowego zrobiłam jedną dla siebie. Taką.
Oswajam kolorki;), uczę się, że one tylko nie na palecie, ale i na sobie można mieć…kto mnie widywał, wie, o czym mowa.
Pobawiłam się też motywem węża, podrzuconym przez  nieformalnego mojego mistrza i doradcę w tej technice, Anitę. Ona węża prezentowała na kolczykach wkrętach, ja zrobiłam pierścionek. Pochwaliłam się mężczyźnie mojemu, to on wymyślił patent na wisior… taki sobie wyszedł kolektywnie projektowany komplecik.
Popełniło mi się jeszcze kolczyki z kameami. Ale fotek nie ma. Nie wiem, czy będą. Coś tu stanęło na głowie- męki twórcze związane z udokumentowaniem “dzieła”, tzn zrobieniem fotek, dręczą mnie straszliwie. Chyba powinno być tak, że to “dzieło” (ten cudzysłów jest świadomy, i będę konsekwentna co do niego, wszystkie moje “dzieła”, szczególnie te ćwiczebne, nie zasłużyły jeszcze na wyjście z cudzysłowu, a na wielką literę  nie aspirują nawet), kiedy już je wytworzę, powinno mnie dumą napawać, powinno mnie gnać wprost do udokumentowania ich jak najdokładniej…nic bardziej mylnego. Można to określić, że blog jest od strony fotograficznej w kryzysie. Winni jak na razie nie zostali osądzeni, obawiam się, że nie mam szans nawet ich oskarżyć…no bo co, skończę współpracę z małookiennym starym budownictwem, bo mi światła mało?    Dajmy spokój winnym, ogłaszam wszem i wobec, iż zapadam w należny wszystkim Misiom sen zimowy w dziedzinie fotografii i zdjęcia kameowych kolczyków jak na razie nie będzie. Do odwołania.

20:58

Postlalkowy

Postlalkowy

Coś takiego się dzieje, że po lalkowych warsztatach zawsze mi się coś po głowie kołacze. Wczoraj lalkowałyśmy. W kameralnym gronie, 7 osób. Lalki I, czyli zestaw 3 z posta tego . I ponownie, jak ostatnio, z tego zestawu całkiem ciekawych lal, najbardziej podoba się grubaska. Nie ta słodka, bo malutka, nie ta, co życzenia spełnia, tylko, kurczę, ta co wygląda jak Wenus z Wilendorfu.
O, jak ta Pani:
Tylko ta nasza taka jeszcze bardziej kwadratowa była, ta, którą pokazuję jako wzór, prawie szersza niż wyższa jest. Czyli jest wszystkim, co nasza kultura aktualnie uważa za niezdrowe, niewłaściwe, chorobliwe i ogólnie coraz więcej zła tego świata przez to, że zaczynamy tak wyglądać. Tzn, kultura taki komunikat nam funduje, ja się nie bardzo pod tym podpisuje. Tak czy inaczej, siedziała sobie na warsztatach ekipa po uszy nakarmiona takimi prawdami, zachwycając się baryłowatymi “kaszankami”. Sama się złapałam, że w chwilach, kiedy siedziałam w czekając, aż Panie zakończą jakiś etap pracy, ze sterty lalek brałam tę właśnie kaszaną grubaskę i trzymałam ją w dłoniach.
Tęsknota jakaś za domowym, babcinym, czy w końcu ciepłym, bo lniany woreczek z kaszą dla mnie jest czymś, co kojarzy się z ciepłem, się odezwała? Tak zbiorowo? Po Świętach? Wydawało mi się, że okres poświąteczny to właśnie ten moment, kiedy ludzie są dotuleni, spokojni…. A może siedzi gdzieś głęboko w nas ten (paleolityczny?) rzeźbiarz, i cichutkim głosikiem szepcze o tym, jak to gdzieś po drodze między nim a nami wymyślono Złoty Środek? Łapiemy za drugą skrajność, żeby go sobie odnaleźć? Mam nadzieję, że to tak, a nie drugi, również poświąteczny trop,  który co do mnie zgadza się w 100%. Typowe poświąteczne utożsamienie z mieszkankami “krainy wyimaginowanego dobrobytu” ;)

20:55

Soutache

Soutache

Uległam, też zaczęłam zabawę z sutaszem. Bo coś musi w tym być, skoro wszędzie widzę takie wybuchy entuzjazmu ku tej technice. Tzn, kto zaczął, już się bawi bez przerwy. To i ja stwierdziłam, że mogę się pobawić.
Pierwsze moje wnioski o sutaszu: na takim bardzo podstawowym poziomie jest prosty. Pierwsza próbka, jaką wykonałam, wbiła mnie w pychę i ogólnie już byłam bliska uznania się za geniusza jakiegoś…no bo specjalnie się nad tym nie namęczyłam, a nawet wyszło takie, w sumie, równe. Pretensji do urody w tym projekcie nie miałam- bo to taka próbka była, chaotyczna i wykonana tak tylko, żeby się przekonać, czy się w ogóle da robićTak to to wyglądało… no, powiedzmy, że teraz jakieś takie mniej spektakularne mi się wydaje;)
No i niesiona tym entuzjazmem wyrwałam się do skoku na wodę ciut głębszą. I tu, w tej głębokiej wodzie, doszłam do wniosku kolejnego…że zrobić cokolwiek w tej technice, to łatwo. Ale zrobić to ładnie…to już inna historia. A równo to zrobić to jeszcze kolejna, całkiem odrębna. Moją głęboką wodą była ponownie forma improwizowana, ale tym razem z pięciu nitek. I jak bardzo utonęłam, widać na obrazku załączonym.
Koszmarna ameba, prawda? Nauczyła mnie pokory, oj nauczyła.
Kolejne formy były już bardziej wyważone. Powstały dwie opaseczki, nie takie już odjechane. Spokojniejsze, chociaż cały czas próbowałam robić sobie jak najwięcej trudnych momentów, bo przecież to nauka ma być, a nie rekreacja. Z zielonej jestem szczególnie zadowolona. 
Tutaj wyrósł problem kolejny. Szurki układa się w tej technice tak, że jeśli praca nie jest jednokolorowa, to nitka zawsze w jakimś momencie będzie się odznaczać. Trzeba szyć żyłką. A żyłka, wiem to wspaniale, mam bujne wspomnienia dziecięcych przygód wędkarskichto strasznie plączące się i rwące świństwo. No ale spróbować nie zawadzi. I tu pozytywnie się zdziwiłam- jak się nie planuje, że ta żyłka ma sięgnąć przez pół jeziora, to tragedii nie ma. Grunt, to nie szaleć z zapasem nici. Nylonowe małe zabawy wyglądają tak o:
Cały wyc z nylonem robi efekt taki, że ani na granatowych sznurkach nie odznacza się błękitna nić, ani na błękitnych nie wystaje nić granatowa. Bo gdyby miała być użyta bawełniana albo poliestrowa nitka, takie cuś niestety by się pojawiło. A jak się szyje żyłką, to ładnie się szwy chowają zawsze i wszędzie.
No i tak to wygląda, taki początek pracy z sutaszem, bez tajemnic. Jak na razie, to bardziej mi się podoba sama praca, niż jej efekty, niestety. Ale jak w tą stronę to działa, to robi pewne nadzieje. Mam nadzieję, że robi;)
Dziś się zabieram za większą formę szytą żyłką. Jak mi się nie odwidzi cała ta technika w połowie pracy, to niedługo się pochwalę. Ale raczej małe szanse, żeby się odwidziało.

20:54

Gwiazdki spóźnione

Gwiazdki spóźnione

Świąteczne frywolitkowe gwiazdeczki zaprojektowałam jakoś na początku grudnia. Tylko grudniowe pomysły są chyba najtrudniejsze do udokumentowania- wychodzę z domu-ciemno, wracam-ciemno…jak tu zdjęcia zrobić?? Do lamp i innych wynalazków mam stosunek jak do zarazy morowej…to i gwiazdki zdjęć doczekały się wczoraj. Ale za to na choince, żywej takiej nawet;)
Co do kwestii teoretycznych, to gwiazdki są skutkiem zapoznania się z patentem Marty- obrabianiem plastikowych kółeczek frywolitką. Kółeczko tworzy piękny stelaż, na którym konstruuję gwiazdkę. Rozwiązuje to kwestię, brak rozwiązania dla której  irytował mnie już jakiś czas- usztywniania biżuterii koronkowej. Strasznie nie lubię krochmalu, roztworów kleju i innych wynalazków. Bo jak coś ma być z koronki, to ma być miękkie. A wykrochmalone na mur beton miękkie być przestaje. No i za każdym razem stres- a jak jakąś moją klientkę w tych wykrochmalonych kolczykach deszcz złapie? Zaczną wisieć jak wymączone szmatki… Kółeczka tego zmartwienia mnie pozbawiły.  Dla ścisłości, chodzi o kółeczka plastikowe, dostępne w pasmanteriach, jako kółka do biustonoszy. W co najmniej dwóch rozmiarach, wielu kolorach. Tylko trzeba wybierać takie niepospłaszczane, przy oględzinach oferty pasmanteryjnej będzie wiadomo, które to te spłaszczone.
Oto i gwiazdeczki:

Copyright © 2016 2 prawe ręce i co z nimi dalej , Blogger