13:15

Niebieskie

Niebieskie
Tym razem niebieskie podkładeczki, zestaw 4 sztuk.




17:54

Do domu

Do domu
Trochę mnie wzdryga na myśl, że miałabym znów robić biżuterię. Nie publikowałam tego tutaj, ale przed świętami naprodukowałam się ozdóbek po dziurki w nosie. Żeby coś pozmieniać, znów przywdziałam płaszcz krzyżowca i ogłosiłam krucjatę przeciwko resztkom bawełnianych wełenek i kordonków, stertami zalegającym moje koczowisko craftowe. Ale co można zrobić z resztek po 8 dag? Podkładki stołowe, psze Państwa. Małe pod kubki i większą pod imbryk czy pod talerz z ciachami. 


11:40

Praktycznie, starannie i w ogóle staram się ogarnąć

Praktycznie, starannie i w ogóle staram się ogarnąć
Ha, pierwszy ciekawszy projekt skończony w tym roku! Adekwatnie do okoliczności, jest to kalendarz. Pomysł, przyznaję się, zerżnęłam od Agaty, ale troszkę zmodyfikowałam. 
Dlaczego taki? Bo: primo, nie jestem w stanie wybrać odpowiedniego gotowego, albo są za wielkie i w efekcie leżą w domu, albo za małe i szybko stają się oprawką na papióry powkładane między strony. Agaty patent, żeby wydrukować sobie strony z kalendarza i wpiąć je do czegoś na kształt segregatora, żeby zawsze pomiędzy kartki móc wpakować kolejną stronę na notatki jest genialny. Secundo: wełenka!

Tak więc, tadaaaaaam: 


Taaak, cieniowany pasek i cały tył to Himalaya Padisah, z której jeszcze jedną co najmniej ładną rzecz będę prezentować, róż, to róż który kiedyś kupiłam na coś, ale coś się nie wykonało. Guzik z kolekcji "absolutnie niezbędnych rzeczy". Za usztywnienie okładek robią okładki kalendarza Kota Simona z przed paru lat, bardzo nie chciałam go wyrzucać całego.


Powkładanych kartek z kalendarza nie pokażę, bo zapomniałam, że zdjęcia nie porobione i ponotowałam jakieś swoje sekrety, ale w dalszej części kalendarz zamienia się w super wygodny, sztywny notes, o tak:

14:40

Skarb, albo tęsknota za światem wspaniałych narzędzi

Skarb, albo tęsknota za światem wspaniałych narzędzi
Dziś znów się chwalę, ale tym razem nie swoim dziełem, a znaleziskiem. Słabość do pięknych narzędzi jest chyba znana i bliska całemu craftowemu środowisku. Chyba mnie zrozumiecie. 
Bajka zaczyna się za lasami i jedną górą od Wrocławia. Niedzielna wycieczka na giełdę staroci. Krążę sobie, krążę, słoneczko, nie za duży tłum, nabywam sobie różne absolutnie niezbędne artefakty jak kółka zębate czy blaszana cukierniczka, aż na jednym stoisku trafiam na coś ślicznego. Tzn, jeszcze bardziej, niż dotychczasowe nabytki. Malutkie nożyczki, stare i ślicznie zdobione. A ładne małe nożyczki od jakiegoś czasu były na liście drobnych przyjemności czekających na właściwy moment. Co prawda, czekały na ten moment nożyczki Stamperii, no ale ale... 
Spamperiowe wyglądają tak, miałam takie nie raz w dłoni, marzenie. Nie tylko wyglądają, ale i służą.


Pasę więc oczy tymi na stoisku z dolnośląskimi gratami. Zagaduję sprzedawcę, a on zasuwa mi gadkę o genialnych nożyczkach do haftu...a ja widzę, że mi robótka pociągowa z torebki wystaje. "Pan tak ostro tą kartą nie gra" myślę, ale biorę do ręki genialny artefakt. Co konotuję na miejscu, to: primo- dorównują urodzie tym Stamperiowym, a nie będą się z cudzymi myliły, secundo- mają z boku bite Solingen, więc stal niczego sobie, tertio- test szmatki ze złogów torebkowych dowodzi, że są ostre. Ok, dołączają do grona innych niezbędnych rzeczy nabytych tego dnia.
Że są ładne, oto dowód: 


Troszkę neogotyckie, to plus ;)  
Dalsze odkrycia w kwestii nożyczek dokonane zostały już w domu. Primo, zaczęłam się bawić śrubką, próbując dociec, po co ona. Okazuje się, że śrubka ściśle współpracuje z tajemniczą szczeliną, którą dobrze widać po otwarciu nożyczek. 


W końcu mnie oświeca, że bajka o hafcie nie była bajką. Śrubka reguluje długość cięcia, więc jak by się człowiekowi ręka nie omsknęła, więcej niż chciał nie utnie. Szczelina pozwala na przełożenie kawałka materiału, który nie ma być cięty. Można wycinać dziurki bez obaw o pocięcie haftu i bez cyrku z wchodzeniem jakoś dziwacznie, od góry albo od dołu. Zdjęcia ilustrują, o co chodzi. 




Ostatnia fotka pokazuje efekt- dziurę daleko od brzegu. Oczywiście nauczenie się sprawnego korzystania z takiego narzędzia to druga sprawa, ale i tak sądzę, że fanki haftu angielskiego czy Richelieu dałyby się pokroić za ten artefakt. 

Inna sprawa wynikła, kiedy dałam je mojemu osobistemu szperaczowi archiwalnemu do wydatowania. Określił wiek nożyczek na drugą połowę XIX wieku, bo od początku XX w Solingen produkowano narzędzia prostsze albo bardziej secesyjne, ale i nie przed 1850-tym, bo liternictwo punc jest bardzo współczesne. Cholera, może Niemcy mają uzasadnione pretensje bo statusu nadludzi? Nadrzemieślników na pewno. 150 lat i małe, amatorskie ostrza tną bez zarzutu? Po nie wiadomo ilu latach leżenia w pewnie nieciekawych warunkach, nie wiadomo ilu weekendach na stoisku na bruku?  O mój Boże!

No i rodzi mi się taka refleksja. W moim pudełku z zabawkami są kilkudziesięcioletnie nieładne, ale nadal w niezmienionej latami pracy formie szydełka Tulipa, są i nowe, pozornie takie same szydełka tej samej firmy, z których po paru tygodniach schodzi srebrna powłoka w miejscu gdzie trzymam palce, i teraz te nożyczki. No, mam tam też parę ładnych nowych zabawek, ale one też nie lubią intensywnego używania. Ciekawe sąsiedztwo.
Copyright © 2016 2 prawe ręce i co z nimi dalej , Blogger