21:05

Pasiaty

Pasiaty
Zaczęło się od bluzki mojej mamy z tego posta. Też mi się chciało pasków. Potem jeszcze bawiłam się bawełną Surf przygotowując się do tego filmu. I musiało się stać. Wpakowałam na druty 3,25 resztę zielonego Surfa z filmu, potem dołożyłam jeszcze jeden moteczek, potem fuksję, potem jeszcze petrol... i poleciało. 
Dzianinę pociągową, zapowiedzianą w poprzednim poście, prezentuję:








22:56

Turystyczny - Rudawy Janowickie

Turystyczny - Rudawy Janowickie
Odkrywam ostatnio ogromny plus bycia tzw. słoikiem (choć termin ten w warunkach wrocławskich jest nieco abstrakcyjny). Otóż, kiedy ekipa Ruchomej Pracowni zmieniła się już niemal ostatecznie z instruktorskiej na towarzyską i zaczęła się udzielać turystycznie, okolice Wrocławia są odkryciem. Ok, żyję w tym mieście lat już parę, ale dotychczasowa ekipa turystyczna zdecydowanie zaprzeczała filmowej tezie zakładając, że "jak bunkrów nie ma, to zostajemy w domu". W wyniku czego znam świetnie Srebrną Górę, mogę podjąć dyskusję z przewodnikami po Twierdzy Kłodzko, a po obiektach Festung Breslau to nawet oprowadzałam. A byle Ślęża jest odkryciem ;) Zwyczajnie, mnie w gimnazjum wleczono do Biskupina albo oglądać dęby w Rogalinie. Reszta Ruchomej okres wycieczek szkolnych przeżyła właśnie we Wrocławiu, mogę więc jak dziecię dać się prowadzić, dziewczyny szlaki znają na wyrywki ;)
W tym sezonie właśnie staramy się robić wspólne wycieczki, takie, żeby w ciągu jednego dnia wyrobić się do domu. 
Odkryciem nader przyjemnym był ostatni wypad w Rudawy Janowickie. Program jednodniowy, średnio intensywny. 6 rano pakujemy się do pociągu w kierunku Szklarskiej Poręby, drzemiemy sobie/dziergamy obowiązkowe parę rządków przez 2 godzinki otoczone chordą rowerzystów, wysiadka na stacji Trzcińsko. Kawałek pod górę i można przejść do głównej atrakcji: 


Śniadanka. Doszedłszy do schroniska i (nieco późno, ale dobrze, że w ogóle) nabywszy mapę, z radością odkryłyśmy, że śniadanko było na Sokolikach. 
Ok, teraz zadeklaruję coś, co zapewne każdy wrocławski gimnazjalista ze średnio aktywnym wychowawcą uzna za truizm. Rudawy są boskie. Zbiorową naszą kondycję można chyba uznać za średnią, do 16 zrobiłyśmy duuużą pętlę, przyjemnie się zmęczywszy, ale nie wyczerpawszy. Pięknie. Spokojnie, bo bez tłumów. Genialny kompromis miłośników wspinaczki z ptakami mieszkającymi na skałach - nie wspinamy się w okresie lęgowym, ale poza nim, jasne, bawcie się dobrze. No i naparstnice. Wszędzie.





Nie jestem jakaś szczególnie kwiatkowa, ale to? I na całej trasie? Miodzio.
Na dodatek jeszcze co jakiś czas w lesie wyrasta takie coś:



Jeszcze widowiskowo upstrzone fanami wspinaczki ;)
Na koniec akcent żywo przypominający niektóre ze scen sagi husyckiej Sapkowskiego - zamek Bolczów (gdzie przyłapano mnie na odruchowym szukaniu bunkra w studni). Albo szukałam mało gorliwie, albo za dobrze są schowane, tym razem bunkra nie stwierdzono. Z akcentów historycznych - rzeczywiście, bito się tu w okresie wojen husyckich.







Niezmiernie mi się podobało to wpasowanie murów w już istniejące formy skalne, bardzo kreatywne rozwiązanie ;)
Wycieczka, jak wiadomo, bez zbiorowej selfie się nie liczy


O tym, co dziergałam w pociągu, będzie niebawem. Złe wiatry zdjęciowe coś wieją.

19:24

Lipcowy żakard benedyktyński

Lipcowy żakard benedyktyński
Porzuciłam na chwilę Nordic Knitting Traditions, bo wydziergałam już z niej wszystkie czapki i berety. Zabrałam się za przekopywanie zasobów Ravelry i porwałam się na coś, co prawie mnie zniszczyło. 
Ooo, ten żakardzik taki trochę inny... trochę inny żakardzik robi się 3 razy dłużej, niż taki z Nordic Knitting. Serio. Czapki z książki robię w dwa wieczory, a to to mi tydzień zajęło. Od 10. rzędu żakardu już walczyłam, bo przecież mnie byle czapka nie pokona! 
Żakard benedyktyński, taki uczący pokory, to wzór z magazynu Knitty - Tourbillon. Bardzo jestem z siebie zadowolona, że mam to już za sobą. 
Włóczki to Trekking Color i jakaś szara skarpetkowa z zasobów chomiczych.
Wybaczcie, pozuje dziś ceramiczna Pani ze sklepu, jestem dość dzielna na ten wzór, ale nie na bieganie w czapce w 33 stopniach ;) Btw, ta czapa nie jest taka wielka - ceramiczna głowa ma małą czaszkę i przerysowuje proporcje ;)






14:10

Cancun Boxy w nagrodę

Cancun Boxy w nagrodę
Przełom czerwca i lipca był koszmarny. Dawno się tak nie stresowałam. Poniedziałek, wtorek i połowę środy gotowałam się wewnętrznie i zewnętrznie, bo upały nieludzkie. W środę w południe wreszcie przyszła wiadomość która zwróciła mi spokój - tak, mój Osobisty Mężczyzna może brnąć dalej przez studia!
Musiałam sobie jakoś wynagrodzić to wszystko, wrzuciłam więc na szybko na druty Saharę Lane Mondial. Sahara to mieszanka dość skomplikowana, ma w sobie bawełnę, wiskozę i len. Faktura jest niejednorodna, od grubego i miękkiego do niemal sznurka. Bardzo szybko wybrałam wzór i bach, w 4 dni popełniłam dzianinkę. Rekord życiowy. Mój wybór wzoru padł na Cancun Boxy, prosty top. Wymyśliłam, że takie coś bardzo mi się przyda, żebym mogła narzucać na cienką koszulkę, tak, aby zbyt nie grzało, a jednak zasłaniało co nieco. Upał nieludzki, a jednak jakoś tak głupio zbyt się do pracy rozbierać.
Nie dość, że należała mi się nagroda za nie pogryzienie ścian z nerwów, to jeszcze ten ciuch był mi potrzebny. Nowa dzianina zawsze jest potrzebna, prawda ;) ? 
Moim zdaniem, jak na tak niezbędną rzecz, wyszła bardzo efektownie. Na dodatek jeszcze Magda wzniosła się na wyżyny fotograficzne i zrobiła mi przepięknie zdjęcia. 
Druty 5 mm (do Sahary koniecznie ostre), 4 moteczki. Troszkę pozmieniałam kolejność ażurów we wzorze.




Jak zwykle, kiedy po drugiej stronie obiektywu stoi Magda, powaga nie była moją mocną stroną ;)





Copyright © 2016 2 prawe ręce i co z nimi dalej , Blogger