19:00

Fair Isle i swetry z Szetlandów

Fair Isle i swetry z Szetlandów
Ten, długo zapowiadany, post jest kontynuacją poprzedniego, w którym opisałam troszkę dziewiarstwo z Fair Isle, oraz szeroko rozpisałam się nad moim niezadowoleniem z podejścia wielkich firm odzieżowych do wytworów tego rzemiosła. Tamtego posta znajdziecie tutaj.

Jak już pisałam, klimat północnej Szkocji i wysp Szetlandzkich bardzo sprzyja noszeniu swetrów. Jak opisują wszystkie moje źródła, ten region był też miejscem, gdzie powstawała większość dostępnych w handlu swetrów w XIX i XX wiecznej Wielkiej Brytanii. Hazel Tindall (pod postem umieszczę link do bloga, naprawdę wart jest uwagi), opisuje, że odkąd pamięta, wszystkie kobiety w jej otoczeniu robiły na drutach, niekoniecznie to lubiąc - zwyczajnie, to był sposób by niepracujące zawodowo kobiety dołożyły coś do wiecznie napiętego domowego budżetu. Wszyscy dziergali, więc zebranie modelek do zdjęcia takiego jak to: 


(pochodzące z Pinterest) nie nastręczało problemów - wszystkie panie po prostu miały ze sobą robótkę zawsze i wszędzie. Opisane przez Hazel bardzo wczesne wspomnienie ładnie opisuje, jak normalne było tam swego czasu dzierganie gdy tylko się da - w tym wspomnieniu wybiegła przed dom, aby sprawdzić czy babcia już wraca. Owszem, wracała - ponad 80-cio letnia kobieta, objuczona pakunkami, schodziła z kamienistego wzgórza robiąc równocześnie na drutach. 

Zapotrzebowanie na ręcznie wykonane dzianiny zmalało w latach 60-tych XX wieku, gdy popularnym "przyspieszaczem" pracy stała się maszyna dziewiarska. Wtedy produkcja podzieliła się na dwa etapy- na maszynach robiono korpus i rękawy swetra, aby gotowe przekazać dziewiarkom tradycyjnym, które robiły żakardowe karczki. 

Żakardowe karczki troszkę się kłócą z tym, co kojarzy nam się z Fair Isle. Wszystko to dlatego, że rzeczone Fair Isle to nieco inna historia. Swetry pochodzące z archipelagu i w północnej Szkocji mają żakardowy tylko karczek, są więc bardzo podobne do swetrów z Islandii i Skandynawii. Aktualnie mistrzynią w odświeżaniu tematu swetra szetlandzkiego, robionego bezszwowo, tak jak w epoce z przed wprowadzeniem maszyn do domów jest Katie Davies- książka "Jokes" zawiera genialne wzory na właśnie takie swetry. 


Ciekawostką, którą odnalazłam w innym ze wspomnień Hazel, jest fakt, iż w tym regionie nie ma jednogłośności w, jakże istotnej, kwestii tego, w której ręce powinno się trzymać włóczkę. Brytyjki, jak wiadomo, trzymają włóczkę w prawej ręce. A wyspiarki z wysp nieco mniejszych różnie. Na wyspie Northmavine trzymają raczej w lewej (podobno jakiś niemiecki rozbitek podzielił się tą umiejętnością w miłymi paniami, które dały mu schronienie), na pozostałych nieco częściej w prawej. Żakard robią całkiem jak się której widzi- a to obie nitki w lewej, a to obie w prawej, a to po nitce na dłoń. Moim zdaniem w ich warunkach po prostu nikt nie wnikał w detale - dziergaj jak Ci wygodnie, byle szybko. Tu dochodzimy do bardzo istotnej cechy wszystkich dzianin tego regionu. Wszystkie żakardy przerabiane są dwoma kolorami w rzędzie. Zmiany kolorów pomiędzy rzędami i motywami następują bardzo często, ale nigdy nie używa się więcej niż dwóch w rzędzie. 
Kolejnym regionalnym kuriozum jest pasek dziewiarski. Oto zdjęcie z bloga Hazel Tindall:


Pasek jest odpowiedzią na nurtujące pytanie "jakim cudem było in wygodnie dziergać na przedłużonych drutach pończoszniczych cały sweter?". Z paskiem, zdaje się, było całkiem wygodnie - wolny koniec druta na którym aktualnie pracuję blokuję sobie w dziurce paska, oczka mi nie uciekają, ciężki sweter opiera się częściowo na mojej talii co odciąża mi dłonie, mogę śmigać np. idąc za owcami. Nadal nie wydaje mi się, żeby pasek robił konkurencję dobrym drutom na żyłce, ale z każdym kolejnym tego typu odkryciem mój podziw dla wyspiarek rośnie ;) 

Znając już niuansy swetrów szetlandzkich, przejdźmy do naszych baranów po wstępnej obróbce- do samych swetrów z Fair Isle. To te żakardowe w całości. Oto współczesna (Ralpha Laurena) wersja takiego swetra:


Nie znalazłam jednej wersji opowieści o tym, dlaczego na tej jednej wyspie powstawały swetry tak bardzo odmienne od innych. Plotkarska wersja, przytaczana przez Priscillę Gibson-Roberts, sugeruje inspirację strojami hiszpańskich żołnierzy wyratowanych z morza w 1588 roku. 1588...wtedy Elżbieta I gromiła Armadę, więc różnych Hiszpanów w morzu zapewne była obfitość, jednak pozostawmy to między legendami. Lada moment wypłynie (nomen omen) tu wniosek, że na takich wyspach to jednak życie jest niepomiernie ekscytujące - co chwilę jakiś nieznajomy z dalekich stron daje się w wody wyłowić. Prawie jak u Jane Austen czy innych sióstr Bronte, tajemniczy przybysz ;)
Na Fair Isle dzierga się żakard na całej powierzchni, często również na ściągaczu (prawe oczka przerabiane są innym kolorem niż lewe). Wzory układają się pasami różnej grubości, poszczególne motywy mają również różną liczbę oczek. Zazwyczaj liczba oczek w okrążeniu daje się podzielić przez liczby oczek w motywach. Jeśli nie, wszelkie nierówności wzoru są chowane w miejscu bocznych szwów. W miejscu, ponieważ takie swetry robi się w całości na okrągło. Nawet jeśli Wasze doświadczenia z żakardem ograniczają się do najmniejszej próbki, wiecie zapewne, że przerabianie lewych oczek w tej technice jest bardzo niewygodne, dodatkowo upilnowanie wzoru robi się trudniejsze, jeśli trzeba zaglądać na drugą stronę by sprawdzić poprawność. A Panie z Szetlandów nie miały czasu na utrudnienia, kiedy każdy gotowy sweter był poprawą domowych finansów. Pomysły, jak to zrobić, żeby było szybko, ładnie i praktycznie na dodatek, miały wprost genialne. 

Przechodząc do konstrukcji takiego swetra musimy przypomnieć sobie, że to nie były wyjściowe ciuchy. To miały być ciepłe i odporne wilgoć robocze bluzy dla panów wykonujących naprawdę ciężkie zadania - dla rybaków, górników i marynarzy. Mam nawet piękne zdjęcie ilustrujące "roboczość" swetra, ale zanim je pokażę, muszę ostrzec - wszystkie bardzo wrażliwe, czy obdarzone słabymi nerwami osoby proszę o to, by nie patrzyły. Niech jakaś zacna dusza przewinie Wam posta do bezpieczniejszej części. 
Oto i pan przy pracy w klasycznym swetrze z Fair Isle:


Taaaak, ten pan coś tam sobie SMOŁUJE mając na sobie taki sweter. Dziś zbrodnia, wtedy norma. Zdjęcie pochodzi ze zbiorów Muzeum Szetlandzkiego. 
Dlaczego pokazałam Wam ten horror? Fakt, że swetry uważano wtedy za odzież roboczą miał trochę wpływu na ich konstrukcję. Najczęściej stosowano dwa rodzaje kroju, oba szybkie w wykonaniu i wygodne przy dużej ilości ruchu.



Rysunki pochodzą z książki P. Gibson-Roberts. Pierwszy typ jest raczej swetrem szybko robionym- otwory na rękawy i wycięcie dekoltu tworzone są przez rozcięcie panelu oczek umieszczonego w miejscu planowanego rozcięcia, co umożliwiło zrobienie swetra w całości na okrągło. Lekkie wcięcie pod pachami zostało osiągnięte przez podwinięcie oczek dookoła rozcięcia pod spód, co umożliwiło nabranie oczek na rękawy. Doczytałam się, iż to podwijanie pod spód rozciętych oczek skutkowało również tym, że końce włóczki ładnie się ze sobą filcowały i dzięki temu nic się nie pruło. 



Drug typ kroju jest jeszcze sprytniejszy. Tnie się go tylko przy rękawach, których nasadę wyposażono w dodatkowy klin (zazwyczaj przerabiany w szachownicę 1 oczko x 1 oczko) dający dodatkową przestrzeń pod pachą. Dzięki tej dodatkowej części dzieje się rzecz bardzo istotna przy fizycznej pracy- sweter, mimo, że jest luźny i ma stosunkowo nisko nasadę rękawa nie podjeżdża do góry kiedy się podniesie ręce. Zdaje się, że przy pracy kilofem czy przy sieciach było to istotną zaletą ;)

To cięcie prawie gotowego swetra jest niepokojąco - ekscytujące. Czytam o tym ostatnio sporo, mając na drutach projekt, który prędzej czy później będę musiała rozciąć. 
Moje impresje o cięciu za czas jakiś ;)

A ten tekst powstał z pomocą:
oraz książki Knitting in the Old Way Priscilli Gibson- Roberts

20:25

Sowy

Sowy
Ten sweter jest jednym z rekordowych- większość "nudnych części" wydziergałam na jarmarku Ręki-dzieła Fest. A dziergało się go z ogromną przyjemnością. Primo, na ten wzór czaiłam się już dość długo, secundo- jest bosko jasno i klarownie rozpisany. To, że Katie Davies wie co robi nie jest niczym nowym ani ogólnie w światku dziewiarskim, ani dla nikogo, kto miał możliwość o tym światku pogadać ze mną dłużej niż 10 min. Mam do niej słabość, nie ukryję tego.
Dropsowy Nepal okazał się całkiem wdzięcznym materiałem, 2 motki trafiły mi się suplaste, ale ogólnie jak na tę półkę cenową nie mam co marudzić. Same słodkości ;). 
Na osłodę jeszcze udało mi się z najdroższą Magdą umówić na robienie zdjęć. Wszystko byłoby niezwykle piękne gdyby nie... miałyśmy plan. Zdjęciowy taki, tzn. plener, wybrany już od jakiegoś czasu. Sowy stosownie mi się kojarzą, więc koniecznie planowałam fotografować siebie w sowach w ogródku klubu Od Zmierzchu do Świtu we Wrocławiu. Ogródek jest częścią neogotyckiego budynku dawnej giełdy. Zamki, sowy, gotyk... bosko. Kiedy w Nowy Rok obudziłam się i zobaczyłam śnieg, oszalałam- żeby on się tylko utrzymał! Utrzymał się. I śnieg i mróz się utrzymał. A jakże, -13 to śnieg leży. Kto zagląda tu regularnie, wie, że śnieg mi nie straszny, swetry uważam za odzież na mróz odpowiednią i ogólnie zimę lubię, ale chyba nie aż tak. Piękny rumieniec żywcem wyjęty z nieśmiertelnej Pyzy na polskich dróżkach jakoś nie licuje z gotyckością wymarzonego planu zdjęciowego. A takim właśnie rumieńcem okrywam się natychmiastowo po wyjściu na aż taki mróz. Musiałyśmy więc pójść innym tropem- sowy, książki, retro. Położona niedaleko rockowego "Zmierzchu", trochę bardziej retro Mleczarnia posłużyła za plan idealny w warunkach mrozu nie byle jakiego.

Technicznie:
wzór: Owls Katie Davies
włóczka: Nepal Drops, 8 i troszkę motka
druty: 5 i 5,5 mm
fotograf: niezastąpiona Magda







Przyglądając się teraz zdjęciom widzę, że upodobniłam pupilki do właścicielki- przyszywając guziczki obdarzyłam sowy różniastymi wadami wzroku. Wychodzi, że tak mi w duszy grało.
Copyright © 2016 2 prawe ręce i co z nimi dalej , Blogger