10:28

Evergreen

Evergreen
Są w (coraz bardziej swojskim) światku dziewiarskim pewne wzory, których po prostu nie wypada nie znać. Tak samo motywy. Jako, że bycie "pierwiosnkiem na douczaniu" nie za bardzo mi przeszkadza, powolutku sobie przerabiam te evergreeny. Takim czymś jest chusta Holden. Mamy tu do czynienia z nawet podwójną "standardowością". Z jednej strony, mam wrażenie, że wszyscy dookoła już kiedyś ten wzór mieli na drutach. I bywa spektakularny. Motyw na ażurowe wykończenie jest również pewnym standardem- starsze dziewiarki miewają dla niego różne nazwy (wachlarzyki, paprotki, w ten deseń), ogólnie, jest to coś co się stosowało i stosuje. To i ja musiałam sobie to "przerobić". Jak wszyscy, to wszyscy.
Tadam, tadam, oto i moja realizacja Holdena. Z 2,5 motka Lace Silky (bawełna z jedwabiem), więc wyglądająca nieco skromnie, ale nie z byle czego. Troszkę wyszła tradycyjna w stylu- sądzę, że gdyby ją zarzucić na ramiona i obfotografować w zestawie z moim warkoczem, wyglądałabym jak któraś z córek Tevye ze "Skrzypka na dachu". Nawet mi się podoba to skojarzenie. Nostalgiczny intertekstualizm- chusta "Anatevka style" ;) No, może tam chusty były trochę bardziej bure, a tu mamy do czynienia z kolorem bardzo smakowicie czekoladowym. 




Jedną z przyczyn, dla których fotografowałam chustę w takiej scenerii, jest pożądany fragment posta z cyklu "to nie ja, ale patrzcie, jaka dobra robota". Spinka, której użyłam, jest produktem mojej ulubionej artystki pracującej ze skórą, kobiety (niestety, nigdy nie zapytałam o nazwisko, zawsze to była dla mnie "Pani Rycerka"), która sprzedaje swoje wyroby na rynku w Poznaniu. Mam parę jej prac, noszę z ogromną przyjemnością. Trochę mam słabość właśnie do takiej grubaśnej twardej skóry. Ta spinka jest pierwotnie ozdobą do włosów, w takim celu też najczęściej ją noszę, ale z chustą również prezentuje się ciekawie.


14:47

Eee...no, zielone. Ty lubisz zielone!

Eee...no, zielone. Ty lubisz zielone!
Chwila szczerości nadeszła- oto i odpowiedź, czemu ostatnio większość rzeczy, które robię, to dzianiny. Ok, robię, ale niekoniecznie tu pokazuję. Kajałam się już niejednokrotnie, teraz, uwaga- walczę o przełamanie blokady. 

Otóż od pół roku jestem pracownikiem włóczkowej mekki. Dosłownie. Mekki. Kiedy zaczynałam pracę moja wiedza o robieniu na drutach była niewielka, podparta jakimiś tam doświadczeniami, ale skromnymi. W szydełku i innych koronkach, czy zabawach włókno tematycznych byłam mocna. Nagle trafiłam w środowisko osób ubranych w nieziemskie dzianiny, zrobione z nie byle czego, na dodatek jeszcze wszyscy dookoła bez zahamowań dzielili się wiedzą, jak to robić. W tej sytuacji każda zdrowa kobieta stwierdziłaby to co ja- ja też chcę takie ciuchy! Na dodatek codzienne obcowanie z cudownie pięknymi włóknami okazywało się za ciężkie dla mojej siły woli. One aż chciały iść ze mną do domu!  Z czasem wyrobiłam w sobie spokój- kiedy przyjdę jutro, one też tu będą. A jak nie będą, to wrócą z kolejną dostawą. Rewolucja w światku moich technik jednak nastąpiła, bo takie tłumaczenie działa tylko wtedy, kiedy, co jakiś czas, któreś z tych cudów jednak pójdą ze mną do domu. Jako pierwsze przyłączyło się do mnie Cascade 220 Heathers. 5 motków, bo parę dni wcześniej oglądałyśmy zrobiony do połowy sweterek z tej włóczki i moja siła woli poległa na skutek kontaktu z zestawem- ta włóczka, przepiękna nie tylko na półce, ale i w robótce, plus przefajny wzór na prosty sweterek z kapturem (Corona, dostępny za darmo na Ravelry). Musiałam. Tygrysy po prostu uwielbiają cieplutką czystą wełnę z Peru, jeszcze na dodatek w kolorze wspaniałej zieleni leśnego mchu. Dodatkowo, wzór zawierał parę "knyfów" z którymi nie zetknęłam się dotychczas- robienie bezszwowo, wrabianie rękawów w trakcie pracy, fajny relief na plisie, z niby znajomego warkocza, ale inaczej.
Przynoszę więc do domu 5 przewiniętych motków tego cuda, z planem, że będzie sweterek. Pokazuję Osobistemu Mężczyźnie swoją zdobycz. A on, biedak, nie za bardzo ogarniając (wtedy jeszcze) rewolucję, która toczyła się w mojej głowie, patrzy na mnie, stojącą z motkiem włóczki i piejącą jakie to cudo... na licu Mężczyzny odmalował się wtedy ogromny wysiłek umysłowy- zagwozdka, co to za cudowny diabeł, była naprawdę ciężka. Po chwili widzę, że go olśniło. Odzywa się więc wtedy w te słowa: Noooo, ładne, zielone, Ty bardzo lubisz zielone! I wtedy uświadomiłam sobie, że całe moje kontemplowanie zagadnień typu ekologicznie farbowane, szlachetne włókno itp w jakiś sposób biedakowi umknęło... Reedukacja odbyła się już w trakcie przerabiania. Teraz wie, że jak się cieszę do motka, to niekoniecznie tylko ze względu na kolor...cóż, nie od razu Rzym zbudowano. 
Sweterek zrobiony z 4,5 motka Cascade 220 miał wiosną pracowity czas, póki pogoda pozwalała radośnie nosiłam go ile się dało, nie kryję, z dumą, więc ciężko nazwać go teraz nowym. Ciągle jednak, mimo, że nie oszczędzany przez tych parę miesięcy, prezentuje się na tyle dobrze, żeby go pokazać.
Zdjęcia z przedwczoraj, w wyniku czego nosić wełnę mogła tylko moja "pani pomocnica", której wysokie temperatury nie ruszają tak bardzo jak mnie.






Dodatkowym plusem przedsięwzięcia jest fakt, że mam jeszcze tej zielonej wspaniałości na czapkę, do zrobienia jak się sezon czapkowy zacznie! 

Copyright © 2016 2 prawe ręce i co z nimi dalej , Blogger