11:06

Z zazdrości

Z zazdrości
Baby cables and the big ones too był jednym z pierwszych wzorów, które dodałam do ulubionych po założeniu konta na Ravelry. Sweterek swoją drogą, ale zauroczyła mnie nazwa "małe warkoczyki i takie duże też". Wdzięczne. Wzór był sobie w moich ulubionych, czasem go oglądałam, ale generalnie nic z tego nie wynikało. Żadnego wow przez ponad rok.
Aż, stereotypowo po babsku, zzieleniałam z zazdrości. Moja e-dziewiarkowa koleżanka zrobiła sobie taki sweterek. Na dodatek z włóczki, na którą po dwóch projektach ciągle miałam ochotę. Pracuj spokojnie, kiedy za każdym razem, gdy do mnie coś mówiła, patrzyłam na nią i na ten sweter i następowało WOW. Jak on na niej bosko wyglądał (i zapewne, wygląda, tylko ja rzadziej mam okazję oglądać)! Jak można się było oprzeć wzorowi, kiedy x godzin dziennie patrzyłam, jak on fantastycznie wygląda na modelce? Nie dało się. 
Mój Baby Cables powstał z Felicity Alize, wydziergałam go na mniejszych drutach niż we wzorze- 3 mm. Poszło ciut więcej niż 3 motki. Swoim sposobem, na wyczucie uznałam, że mniejsze druty i większy rozmiar będą ok. Z tym się nie przeliczyłam, ale dzierganie było nieco irytujące. Odkąd przesiadłam się na super wygodne druty (Addi Click, które wielbię i wychwalam), to powrót na KP bolał. One się odkręcają! Co chwilę! Jeszcze niedawno mi to kompletnie nie przeszkadzało, ale podziergawszy na drutach bez tego problemu rozleniwiłam się i odkręcania stolerować nie mogę. Ukochane moje Clicki nie mają rozmiarów poniżej 3,5, więc nie bardzo było w czym przebierać. 
Sama Felicita okazała się perełką. Tureckie włóczki z akrylem raczej omijam szerokim łukiem. Im szerszym tym lepiej. Jednak dziergać się chciało, a że był niż budżetowy, trzeba było obniżyć wymagania. Tą włóczką nie rozczarowałam się, jak na swoją grupę składowo-cenową jest to produkt wyjątkowy. Całkiem nieźle się układa, w dotyku jest przyjemna (nie ciekawa, jak lubię, ale przyjemna, to wystarczy). Bardzo polecam, kiedy łapki "świerzbią", a nie można sobie pozwolić na nic bardziej smakowitego ;)
Zdjęcia zrobiły mi moje dziewczyny z Ruchomej Pracowni- aby ciągle podtrzymywać aktualność nazwy zrobiłyśmy sobie weekendowy wypad do Szklarskiej. Planowałyśmy, ze połazimy po górach w ostatni pewnie weekend bez śniegu...wyszło, że to był tamten poprzedni ;)  






19:22

Rollercoaster

Rollercoaster
Rollercoaster, czyli taka obłędna kolejka z wesołego miasteczka. Taka, że najpierw upiornie wysoko, potem pędem w dół, potem znów wspinamy się na szczyty... uniesień, bo w tym wypadku trasa kolejki jak żywo ilustruje wykres moich emocji związanych z tym swetrem.
Trasę mojej wycieczki kolejką można rozpisać na takie odcinki:
Najpierw było stromo w górę, w kierunku zachwytu. Znalazłam wzór i rozpłynęłam się w nad nim. Zobaczcie wykonania na Ravelry, te pierwsze. Wisiałam sobie radośnie na samym szczycie, wybrałam włóczki itd....po czym poleciałam w dół na twarz- w magicznym momencie klikania "buy this pattern" wyskoczył komunikat "this pattern is in icelandic". Kupiłam mimo to, próbowałam się wczytać. Bolało. Myśl, że ktoś mnie może zapytać, co to za wzór, a ja nie będę w stanie wymówić jego nazwy również bolała.
Google translate to cudowne narzędzie. Z jego pomocą zaczęłam znów piąć się do góry. Wiedząc to i owo o konstrukcji islandzkich swetrów powoli rozgryzałam magiczne słowa (te stojące koło liczb). I pięłam się z powrotem w stronę zachwytu. Dziergając karczek kochałam ten sweter z każdym rzędem coraz bardziej. Po czym go wyprałam. Znów twarzą w grunt. A mówiła mentorskim tonem Makunka, żeby zawsze dziergać próbki...sweter po rozłożeniu był OGROMNY! Rękawy sięgały mi 10 cm za końce palców. Przed praniem był idealny! To było w czerwcu. Od czerwca krążyłam sobie slalomikiem dookoła tworu, podchodząc jak kot do jeża. Jego dalszy los nie rysował się zbyt różowo. W międzyczasie całe wyzwanie z obcojęzycznym wzorem też straciło na aktualności, bo wzór został opublikowany po angielsku.
W październiku rozpoczęłam wielką akcję robienia "czegoś" ze swoim życiem. Zmieniłam pracę, przeprowadzam się do większego pokoju, wyciągam dziewiarkiego trupa z szafy... i skracam rękawy. Po czym w tym swetrze poszłam na niedzielny spacer po wrocławskim Parku Południowym z niezawodną mą fotografką Magdą i jej córką Mają, jeszcze nie dziergającą, ale świetnie rozumiejącą naszą szajbę. I pięknie było. I dziewczyny mi takie zdjęcia zrobiły, że z trudem wyselekcjonowałam te tutaj, poważnie mnie kusiło do opublikowania 40 obliczy siebie w swetrze. Ok, do etno islandzkiego swetra pasuje raczej śnieg... ale niech mi ktoś powie, że Magdowa wizja liści i swetra nie jest fantastyczna, ze skóry obedrę ;)
Co o nim myślę teraz rozumie się samo przez się.










 Tu widać przyczynę mojego błogostanu pod drzewem- takie miałam stamtąd widoki :)



Oraz część nieco mniej romantyczno- klimatyczna, ale za to z wspaniałą dokumentacją backstage ;)











Copyright © 2016 2 prawe ręce i co z nimi dalej , Blogger