22:59

Się dzieje!

Się dzieje!
Od niechcenia weszłam dziś na Ravelry... a tam niespodzianka! Zostałam poproszona przez twórców o udostępnienie zdjęć swojego wykonania na stronie wzoru! Od dziś można mnie oglądać podpatrując wzór na Twisted Sweater the Cranky Knitter!


O, taką mnie.

Zdjęcie swego czasu wykonał Admin e-dziewiarki.
Musiałam się pochwalić, bardzo się "kopnięta zaszczytem" poczułam :)
A poza tym:
Się dzieje. Tylko fotografować się nie chce. Jestem właśnie w trakcie dziergania dużego projektu, dwa gotowe sweterki mam nawet już wyprane...tylko zdjęć nie ma! Wszyscy moi najdrożsi fotografowie i fotografki jacyś zalatani, nie ma jak. A pięknościowe rzeczy czekają na fotki.
Pracuję ponadto nad materiałami o etno swetrach, obiecuję, jakiś większy tekst o rzeczonym Fair Isle pojawi się niebawem. Robi się.
Obiecuję, niebawem już "coś" będzie, czy to więcej danych o etno żakardach, czy to któryś ze sweterków. Obiecuję ;)

22:38

Fair Isle- co to znaczy? Dygresja o swetrach tradycyjnych

Fair Isle- co to znaczy? Dygresja o swetrach tradycyjnych
Parę dni temu zostałam mocno zadziwiona newsem na temat aktualnej kolekcji Chanell. Podobno pracownicy domu mody wybrali się na Fair Isle w poszukiwaniu inspiracji. Tak się zainspirowali, że dziewiarki z Szetlandów rozpoznały swoje wzory w kolekcji podpisanej nazwiskiem Lagerfelda. Nieładnie.
Na dodatek wyszło jeszcze na jaw, że tradycyjne dzianiny z Szetlandów nie są zarejestrowane jako produkt regionalny, nie są chronione tak jak chociażby nasze oscypki. Więc Chanell obraziło same dziewiarki, a nie prawem chronione lokalne dobro. Coś Wam pokażę. O, to:


Wiecie co jest pod tym balonikiem z mapy Google (posłużyłam się zdjęciem satelitarnym Google Earth)? To właśnie Fair Isle, jedna z bardziej oddalonych wysp archipelagu Szetlandów. Taka mała, że czubek balonika ją zakrywa. Pewnie, jak sama nazwa wskazuje, jest to piękna wyspa, chociaż z jej położenia wnioskuję, że jest to raczej surowe piękno. Klimat tam zapewne taki, że moda na swetry nie przemija nawet w lipcu. Poważnie pisząc, obdzieranie tego kamyczka na morzu z jego unikatowości i cudowności jest zbrodnią. Tam powstały swetry, którymi zachwycają się klientki Chanell, one są tym, co ten kamyczek czyni wyjątkowym. To temu kamyczkowi i dzielnym dziewiarkom na nim żyjącym należą się zachwyty. Fakt, panowie z kolekcji Lagerfelda wyglądają wspaniale. 

Zdjęcie pochodzi ze strony  brytyjskiego magazynu Express

Jako zagorzała fanka tradycyjnych wyrobów rzemieślniczych nabyłam swego czasu trochę różnej literatury o tradycyjnym dziewiarstwie. To, co będę opisywała, zaczerpnęłam z "Knitting in the Old Way" Priscilli Gibson-Roberts. Książkę bardzo polecam, i podziergać się da z niej, i poczytać o dzierganiu też. Na temat dzianin z basenu Morza Północnego autorka wypowiada się bardzo obszernie, wiele uwagi poświęcając żakardom. Ciekawe, iż w angielskim nazewnictwie określenie "Fair Isle", lub z błędnym zapisem "Far Isle" (która to nazwa dla samej wyspy wydaje się równie trafna, tam wszędzie daleko i przez morze) przylgnęła do wszystkich dzianin żakardowych zamiast dużo bardziej uniwersalnego "stranded". Cóż, żakardy z Fair Isle są "stranded" że aż strach.
Dlaczego akurat w tym regionie tak chętnie dziergano żakardy z owczej wełny? Owiec tam dostatek, więc materiał pozornie nie dziwi. Charakterystycznie, im bardziej surowy klimat, tym owce mają fajniejsze runo. Ale wełna ma jeszcze jedną zaletę poza dostępnością. Może wchłonąć wodę w równowartości do 30% swojej wagi i nie być nieprzyjemnie mokra dla noszącego. Do 50% nie przestaje grzać. Była więc cudownym materiałem do produkcji odzieży dla pracujących mężczyzn- rybaków i górników. Te tradycyjne dzianiny były często podfilcowywane dla lepszej ochrony przed wiatrem. Dziergano je tak ściśle, że zdawały się same stać. No i dziergano żakardy, przede wszystkim po to, aby wyrób był grubszy mając podwójną warstwę włóczki. Bardzo często dziergano jednym kolorem, zmieniając pasmo co oczko, w niewidzialną szachownicę. Teraz wydaje się to nam koszmarnym utrudnianiem sobie pracy, ale w XVIII i XIX wieku było to uważane za wspaniałą metodę.
Wiecie, że dzierganie na okrągło było pierwsze? Było. Co prawda używano do tego zestawu bardzo długich drutów pończoszniczych, ale sama technika była bardzo bliska temu, co tak lubimy dziś. Zaczynam lubić te dawne dziewiarki- praktyczność i konieczność szybkiej produkcji swetrów nie przeszkadzała im ze skromnych materiałów dziergać cuda. 





Po paru godzinach przerwy przeczytałam to, co miało być szybkim opisem dzianin z Fair Isle. Rozrosła mi się dygresja, ale uważam temat dzianin tradycyjnych za tak niezwykły, że chyba zdecyduję się opisać więcej. Techniki stosowane po to, aby do oporu dziergać na okrągło, a potem rozciąć są fascynujące. Każdy z typów swetrów kusi, aby władować go na druty. Obiecuję, następny post już na pewno będzie z charakterystyką tego jednego typu. A potem się zobaczy ;)

Na koniec Pan Rybak, który nie uważał, że można mieć na sobie za dużo wzorków ;) (via Pinterest, zdjęcie podobno pochodzi ze zbiorów Shetland Museum) 


Jasne, raczej nie zostanie kolejnym modelem Chanell. Jest piękny.

11:06

Z zazdrości

Z zazdrości
Baby cables and the big ones too był jednym z pierwszych wzorów, które dodałam do ulubionych po założeniu konta na Ravelry. Sweterek swoją drogą, ale zauroczyła mnie nazwa "małe warkoczyki i takie duże też". Wdzięczne. Wzór był sobie w moich ulubionych, czasem go oglądałam, ale generalnie nic z tego nie wynikało. Żadnego wow przez ponad rok.
Aż, stereotypowo po babsku, zzieleniałam z zazdrości. Moja e-dziewiarkowa koleżanka zrobiła sobie taki sweterek. Na dodatek z włóczki, na którą po dwóch projektach ciągle miałam ochotę. Pracuj spokojnie, kiedy za każdym razem, gdy do mnie coś mówiła, patrzyłam na nią i na ten sweter i następowało WOW. Jak on na niej bosko wyglądał (i zapewne, wygląda, tylko ja rzadziej mam okazję oglądać)! Jak można się było oprzeć wzorowi, kiedy x godzin dziennie patrzyłam, jak on fantastycznie wygląda na modelce? Nie dało się. 
Mój Baby Cables powstał z Felicity Alize, wydziergałam go na mniejszych drutach niż we wzorze- 3 mm. Poszło ciut więcej niż 3 motki. Swoim sposobem, na wyczucie uznałam, że mniejsze druty i większy rozmiar będą ok. Z tym się nie przeliczyłam, ale dzierganie było nieco irytujące. Odkąd przesiadłam się na super wygodne druty (Addi Click, które wielbię i wychwalam), to powrót na KP bolał. One się odkręcają! Co chwilę! Jeszcze niedawno mi to kompletnie nie przeszkadzało, ale podziergawszy na drutach bez tego problemu rozleniwiłam się i odkręcania stolerować nie mogę. Ukochane moje Clicki nie mają rozmiarów poniżej 3,5, więc nie bardzo było w czym przebierać. 
Sama Felicita okazała się perełką. Tureckie włóczki z akrylem raczej omijam szerokim łukiem. Im szerszym tym lepiej. Jednak dziergać się chciało, a że był niż budżetowy, trzeba było obniżyć wymagania. Tą włóczką nie rozczarowałam się, jak na swoją grupę składowo-cenową jest to produkt wyjątkowy. Całkiem nieźle się układa, w dotyku jest przyjemna (nie ciekawa, jak lubię, ale przyjemna, to wystarczy). Bardzo polecam, kiedy łapki "świerzbią", a nie można sobie pozwolić na nic bardziej smakowitego ;)
Zdjęcia zrobiły mi moje dziewczyny z Ruchomej Pracowni- aby ciągle podtrzymywać aktualność nazwy zrobiłyśmy sobie weekendowy wypad do Szklarskiej. Planowałyśmy, ze połazimy po górach w ostatni pewnie weekend bez śniegu...wyszło, że to był tamten poprzedni ;)  






19:22

Rollercoaster

Rollercoaster
Rollercoaster, czyli taka obłędna kolejka z wesołego miasteczka. Taka, że najpierw upiornie wysoko, potem pędem w dół, potem znów wspinamy się na szczyty... uniesień, bo w tym wypadku trasa kolejki jak żywo ilustruje wykres moich emocji związanych z tym swetrem.
Trasę mojej wycieczki kolejką można rozpisać na takie odcinki:
Najpierw było stromo w górę, w kierunku zachwytu. Znalazłam wzór i rozpłynęłam się w nad nim. Zobaczcie wykonania na Ravelry, te pierwsze. Wisiałam sobie radośnie na samym szczycie, wybrałam włóczki itd....po czym poleciałam w dół na twarz- w magicznym momencie klikania "buy this pattern" wyskoczył komunikat "this pattern is in icelandic". Kupiłam mimo to, próbowałam się wczytać. Bolało. Myśl, że ktoś mnie może zapytać, co to za wzór, a ja nie będę w stanie wymówić jego nazwy również bolała.
Google translate to cudowne narzędzie. Z jego pomocą zaczęłam znów piąć się do góry. Wiedząc to i owo o konstrukcji islandzkich swetrów powoli rozgryzałam magiczne słowa (te stojące koło liczb). I pięłam się z powrotem w stronę zachwytu. Dziergając karczek kochałam ten sweter z każdym rzędem coraz bardziej. Po czym go wyprałam. Znów twarzą w grunt. A mówiła mentorskim tonem Makunka, żeby zawsze dziergać próbki...sweter po rozłożeniu był OGROMNY! Rękawy sięgały mi 10 cm za końce palców. Przed praniem był idealny! To było w czerwcu. Od czerwca krążyłam sobie slalomikiem dookoła tworu, podchodząc jak kot do jeża. Jego dalszy los nie rysował się zbyt różowo. W międzyczasie całe wyzwanie z obcojęzycznym wzorem też straciło na aktualności, bo wzór został opublikowany po angielsku.
W październiku rozpoczęłam wielką akcję robienia "czegoś" ze swoim życiem. Zmieniłam pracę, przeprowadzam się do większego pokoju, wyciągam dziewiarkiego trupa z szafy... i skracam rękawy. Po czym w tym swetrze poszłam na niedzielny spacer po wrocławskim Parku Południowym z niezawodną mą fotografką Magdą i jej córką Mają, jeszcze nie dziergającą, ale świetnie rozumiejącą naszą szajbę. I pięknie było. I dziewczyny mi takie zdjęcia zrobiły, że z trudem wyselekcjonowałam te tutaj, poważnie mnie kusiło do opublikowania 40 obliczy siebie w swetrze. Ok, do etno islandzkiego swetra pasuje raczej śnieg... ale niech mi ktoś powie, że Magdowa wizja liści i swetra nie jest fantastyczna, ze skóry obedrę ;)
Co o nim myślę teraz rozumie się samo przez się.










 Tu widać przyczynę mojego błogostanu pod drzewem- takie miałam stamtąd widoki :)



Oraz część nieco mniej romantyczno- klimatyczna, ale za to z wspaniałą dokumentacją backstage ;)











12:22

Czapka finałowa :)

Czapka finałowa :)
Zrobiłam ostatnią czapę! Jak większość, jest żakardowa. ;)


Mimo, że wyzwanie zaczęłam w grudniu, czuję, że to już dość. Polubiłam dzierganie czapek, ale zdecydowanie robienie ich z deadine'm nie służy dzierganiu ich z przyjemnością. Bo udało się- ani jednej opuszczonej czapki, ani jednego spóźnienia!! 
Czego nauczyłam się dzięki wyzwaniu? Zdecydowanie szybkiego dziergania żakardów. Wzorki stały się łatwe i przyjemne, rozkochałam się wręcz w tej estetyce. Będzie tego więcej, może nie na czapkach, ale będzie.
Co do finałowej czapki, to jest to Norrsunda Bladkrans Hat projektu Anny-Karin Lundberg. Dziergana z resztek włóczek po pozostałych czapach wyzwaniowych, zestaw mój ulubiony- Jawoll Magic Degrade i Jawoll Superwash. Tym razem fotki wykonał osobisty mężczyzna, są więc nieco inne w klimacie ;)






Oczywiście, gdy nie fotografuje mnie Magda, która jak nikt zna się na tym jak dzianina ma leżeć i wyglądać, nie obeszło się bez chwili konsternacji...


Zdjęcia zostały zrobione zanim zdążyłam się uświnić podczas cotygodniowych prac przy sprzątaniu i rewitalizacji Fortu VI we Wrocławiu. Obiekt jest jesienią wyjątkowo ciekawy wizualnie, mocno polecam odwiedzenie nas w sobotę na cotygodniowym darmowym zwiedzaniu ;)

19:19

Włóczka to musi mieć charakter!

Włóczka to musi mieć charakter!
Muszę poczynić pewne wyznanie. Chyba nie będę nigdy kobietą luksusową. Taką, wiecie, która ma zawsze idealny manicure i lubi jedwab i kaszmir. Wszelkie moje próby wmówienia sobie, że gdzieś we mnie jest stworzenie niezwykle eleganckie i nie parające się rzeczami przyziemnymi kończy się o tak, jak w słynnym z dziewiarskich cudów serialu Outlander- nie obejrzę się, a ciekawość, czy chęć sięgnięcia po proste przyjemności zwycięża nad elegancją: 


Człowiek z lasu zawsze ze mnie wyjdzie ;)
To samo przekłada się na moje preferencje włóczkowe - im więcej tego "lasu", jakiejś opowieści, nawiązania do niekoniecznie zurbanizowanych części Europy, tym lepiej. Najlepiej jeszcze, to kiedy włókno ma jakieś cechy właściwe regionowi i dużo, dużo opowieści i folkloru dookoła siebie. To mnie zachwyciło swego czasu we włóczce Lopi, z której mam regularnie noszony sweterek (który niestety nie doczekał się publikacji). Tak samo Gotlandsk Pelsuld Filcolany- uwielbiam moją tuniczkę z niego, mimo, że czuję jego drapieżne kłaczki przez grubą bluzkę. Bo włóczka nie musi być mięciutka! Ma za to mieć charakter, ma zapachem i fakturą przenosić mnie w jakieś piękne miejsce!
Dostałam dziś paczkę z czymś, co mnie zachwyciło. Ok, że będzie aż puchło od tego "klimatu", od autentyczności i jakiejś takiej przeuroczej czułości względem swojego miejsca na ziemi, to przeczuwałam. Czytając regularnie bloga Katie Davies, tego się właśnie spodziewałam. I dostałam! Siedem motków, już w piątek będę miała przypisany do nich wzór (pierwszy z siedmiu)!!
Wybaczcie haniebnie słabe zdjęcia, człowiek z lasu we mnie pieje w uniesieniu i nie ma serca do czekania na światło. 





Obiecuję, że jak tylko coś z nich wydziergam, pokażę to na lepszych fotkach. Teraz spadam, napawać się "szkockością" Outlandera i obwąchiwać sobie raz po raz moje moteczki. My, leśne ludy, lubujemy się w wąchaniu wełen!
A tym z Was, które również bawi cała ta etnograficzno-podróżnicza otoczka dziewiarstwa, bardzo polecam blog Katie. Uwaga, treści estetycznie powalające, również bezcenne miejsce po prostu do poczytania pięknego angielskiego, jestem ogromną fanką pióra autorki i jej kunsztu w posługiwaniu się językiem. I urocze to wszystko jest ;)

20:03

Wikingowe warkocze w lubuskich lasach

Wikingowe warkocze w lubuskich lasach
Udało mi się ostatnio spędzić tydzień w "domach rodzinnych". Pochodzę z naprawdę pięknego miejsca- niewielkiej miejscowości w lubuskim, otoczonej lasem, jeziorami, nawet rzeka się załapała. Piękna pogoda sprawiła, że udało mi się wreszcie sfotografować niedawno ukończony sweter - kurtkę. 
Sweter to jak zwykle długa historia. Na urodziny, które miałam dawno już, w lutym, kupiłam sobie genialną książkę. Viking Knits and Ancient Ornaments. Książka jest tym dokładnie, co tygrysy lubią najbardziej- cały atlas warkoczowych wzorów zaczerpniętych z wykopalisk i badań etnograficznych w Skandynawii i na Wyspach Brytyjskich. Są więc wzory, a obok nich szkice źródeł inspiracji do nich. Oczywiście, bardzo długo książkę miałam, bo miałam radochę z jej posiadania, poza tym nic z tego nie wynikało. Dość szybko wymyśliłam sweterek z fajnym rozmieszczeniem wzorów, jednak bardzo długo mieszkał na mojej liście projektów do wpakowania na druty. Między innymi dlatego, że nie miałam pomysłu na włóczkę.
Tak sobie ten projekt trwał gdzieś w zakamarkach mojej wyobraźni, aż tu któregoś dnia przygotowywałam na e-dziewiarkowy profil na Facebooku posta na temat Alpaki słoweńskiej firmy Albin Promotion. Tak się skupiłam na pokazaniu fankom zalet tej włóczki, że zaraz sama ją miałam na drutach. Pochwały były szczere, teraz to bym jeszcze bardziej piała. No, boska jest. Te z Was, które są zdania, że np. Alpaca Dropsa jest mięciutka i puszysta, powinny pomacać tę słoweńską. Niebo a ziemia. Na dodatek bardzo wydajna, na sweterek poszło 8 motków. 
Konstrukcję sweterka z wrabianymi od dołu rękawami zaczerpnęłam z darmowego wzoru Corona, warkocze są z książki, pomysł na ich rozmieszczenie itd całkiem mój. 
Sweterek okazał się idealny na bieganie po lasach, a i w mieście, u mamy, prezentował się całkiem całkiem.
Zdjęcia po kolei: krzaczory fotografowałam ja, bo mi się zebrało na botaniczne zabawy, sweter w lesie i nad rzeką fotografował Osobisty Mężczyzna, te z placyku przy międzyrzeckim zamku mama. Kolektyw fotografujący ;)  















Copyright © 2016 2 prawe ręce i co z nimi dalej , Blogger