21:23

Mont Royal

Mont Royal
Mój nowy najsłodszy obowiązek wymógł na mnie trochę zmian odzieżowych. W swoich oryginalnych płaszczach mam zbyt dużo powiewających elementów, aby nie kusiły one ząbkującej paszczy, zbyt staranne ubieranie- zwlekanie przy wyjściu nieodmiennie kończyło się kałużą w przedpokoju. Cóż, taki etap życia psa, że alarmuje w ostatniej chwili. Ciekawe płaszcze poszły chwilowo w odstawkę dla prostej skórzanej kurtki, która w zestawie z grubym swetrem okazuje się niezłym rozwiązaniem nawet na kilkustopniowy mróz. 
Jeden element okazał się super istotny, a nieobecny- przy moim metabolizmie człowieka syberyjskiego mogę nawet przy dużym chłodzie nie nosić rękawiczek czy grubej kurtki, ale czapka musi być. Niestety, moje cudowne żakardowe czapki mają jedną wadę- wymagają chwili zastanowienia, która czapka z którym swetrem pójdzie w parze. A do polaru na super szybkie wyjścia w ogóle nie pasują. Małe basseciątko wzbudza wszędzie ogromne zainteresowanie, więc obwiesiowata pani na drugim końcu smyczy nie wchodzi w grę. 
Wykopałam więc z zapasów 2/3 motka czarnego Wool Superwash od Alize, włóczki może nie spektakularnej, ale będącej dobrą bazą dla rzeczy bardzo użytkowych. Wiadomo, trochę poliamidu i zaraz mniej się mechaci czy rozciąga. Plus znów ta moja chłodolubność- ok, czapki potrzebuję kiedy zdarza mi się lecieć na podwórko z niedosuszonymi włosami, ale włóczka grubsza iż skarpetkowa to już przesada. Krótkie kopanie wśród wzorów zaowocowało wyborem prostego, darmowego wzoru Mont Royal, czapki obszernej tak jak lubię, prostej, ale z delikatnym warkoczowym wzorem. Czy ktoś może mi podpowiedzieć, czy taki warkocz to już "wędrujące oczka"? Wzór najeży do tych darmowych perełek, które kryją się po zakamarkach Ravelry- dobrze rozpisany, przyjemny w pracy, łatwo się modyfikuje. A mi moja na szybko wymyślona i na szybko wydziergana czapka służy na tyle dobrze, że chwilowo nawet gdy jest "nie moja warta" przy Notesie to ją chwytam bez namysłu. 
Zdjęcia inne niż zwykle w klimacie- tym razem fotografował Osobisty Mężczyzna, podczas (czy to nie było do przewidzenia?) niedzielnego długiego spaceru po Lasku Osobowickim z najwspanialszym bassetem świata.






19:24

Psiarko-dziewiarka

Psiarko-dziewiarka
Nie było mnie tu wieki. W większości jest to wina braku sprzętu- mój wiekowy laptop jakiś czas temu pożegnał się z tym światem i jakoś nie ogarnęłam się do dziś z zakupem nowego. 
Pomniejsza przyczyna milczenia jest dużo fajniejsza- od miesiąca żyje z nami wymarzone stworzenie- Notes, szczeniak rasy basset hound. Oszalałam. Uwielbiam gościa. Wizualnie bassety podobały mi się od dzieciństwa, więc kiedy podczas długich rozmów z Księciem o tym "jaki ma być nasz pies" wyszło na jaw, że zestaw cech i zachowań upragnionego zwierza odpowiada wzorcowi bassetów oszalałam z radości. Notes własnie zaczął 12 tydzień życia. Jest absolutnie cudowny. Ci z moich znajomych, którzy już mają dość zachwytów nad nim muszą chyba odsunąć się za chwilę- to nie minie szybko.
Gdy tylko dostałam z hodowli informację, że jest, 3 dni temu urodził się szczeniak o cechach których chcieliśmy, nie mogąc pohamować emocji rzuciłam się do pracy dziewiarskiej. Wiadomo, odbieram pieska we wrześniu, potrzebuję więc ciepłego swetra, który bez namysłu będę w stanie narzucić gdy "dziecięce" potrzeby fizjologiczne wygonią nas na dwór. A te dziecięce wyganiają o najdziwniejszych porach ;) Z pomocą przyszedł mi darmowy wzór Cape Battersea autorstwa Valerie Miller. Jest wielki, prosty w konstrukcji, w mojej wersji ma wielki golf (cudowny na pierwszym spacerze o 6 rano) i sięga lekko poniżej bioder. Posłużyłam się grubą wełną z Podhala, nieco kłaczastą i gryzącą, ale przede wszystkim super ciepłą. 
Zdjęcia zrobiła nam oczywiście Magda, podczas spaceru w parku przy placu Staszica. Może nie wyglądamy jeszcze na super skoordynowanych, ale chodzenie na smyczy jest nieco trudne, szczególnie kiedy wszystko pachnie i te zapachy ciągną biednego malucha we wszystkie strony :)












21:30

Włóczki z chomiczego zasobu

Włóczki z chomiczego zasobu
Chyba każda dziewiarka wie, o czym mowa. Zapasy. Prześliczne, idealne na następny projekt moteczki, których z każdym miesiącem rozwijania dziewiarskiej pasji robi się coraz więcej. Włóczki, które były taniej, włóczki, na które myślałam, że mam pomysł, moteczki, których po prostu nie można było zostawić samotnych w sklepie. 
W czasach, kiedy normalny dzień mojej pracy polegał na bieganiu po włóczkowym skarbcu imponowałam klientkom mówiąc, że do domu ze mną idą tylko motki, które po odsapnięciu wpakuję na druty. Że nic nie chowam do włóczkowego skarbca. To była szczera prawda. Półprawda, która kryła się za tymi dumnymi oświadczeniami była następująca- ja już miałam w domu niezły skarbiec, a za sukces poczytywałam sobie nie powiększanie go. 
Historia mojego skarbca jest typowa- dorwałam się swego czasu do źródła taniej, uniwersalnej włóczki i poszalałam. Kiedy jeździłam jeszcze do szkoły na Uniwersytet Ludowy Rzemiosła Artystycznego, dotarła do nas wstrząsająca wiadomość. Wstęp był smutny-w nieodległym Brzozowie upadła fabryka koronek. Ostatnia w Polsce. Smutne, tym bardziej dla rzesz projektantek i koronczarek które tam pracowały. Ale ta sytuacja miała drugą stronę- na masie upadłościowej siedział syndyk i wyprzedawał resztki. Resztki, to były cewki z przędzą zdjętą z maszyn- cienką bawełną lub lnem w ogromnej ilości kolorów. Jaki był skutek? Dziewczynki przez kilka miesięcy przyjeżdżały do szkoły z parą majtek na zmianę i szczotką do zębów, a wracały do domu z pełnym plecakiem nici. Za który płaciły np. po 50 zł. Ładnych parę lat spałam na tapczanie wypełnionym nićmi. Po brzegi. Oczywiście, coś tam się z nich robiło- a to na warsztatach udostępniłam materiał, a to porozdawałam, skarbiec jednak pozostawał imponujący. Po przeprowadzce do większego pokoju nici przeniosły się do gustownych pudełek na szafie. I tak trwały. Aż do wiosny, kiedy podjęłam postanowienie, że muszę sobie coś z tych nici robić. Dotychczas miałam tylko małą chustkę, którą dziergałam sobie w pociągach. 
Z tego postanowienia zrodził się sweterek w poprzek. Zrobiłam go podwójną nitką, na drutach 4,5. Sugerowałam się wzorem Jujuba Norah Gaugan, ale tylko troszkę. 








Za plener posłużyło nam drzewo nieopodal działki Magdy w Pustelniku. Oczywiście, takie zdjęcia tylko ona mi robi ;)
A skarbiec mieszka sobie, troszeczkę uszczuplony, na szafie. Bardzo dobrze zrobiło mi zagospodarowanie części tych nici. Fajnie jest mieć zapasy, ale zapasy nie użytkowane są ciężarem. Teraz to już nie ciężar- mam masę nici, z których fajne letnie dzianiny wychodzą! Sprawdziłam!

19:49

Laney

Laney
To była chyba najszybsza decyzja dziewiarska jaką kiedykolwiek podjęłam. Zobaczyłam nowe kolory Sahary, szybko przewertowałam Verenę, zakrzyknęłam TO!!, przeliczyłam ilości, kupiłam włóczkę... i w ciągu godziny miałam ją na drutach. Saharę już przecież znam- zrobiłam z niej top Cancun Boxy, który był podstawą mojej letniej garderoby w zeszłym roku. Nosił się świetnie, pod koniec sezonu nie było widać śladów noszenia, bardzo byłam zadowolona. A tu jeszcze te kolory... w zeszłym roku ta włóczka poza czarnym nie miała barw, które by mi się podobały. Tegoroczna kolekcja- aż cztery! Porównując dzianiny widzę, że nieco zmieniła splot - teraz te odcinki, w których włóczka jest najgrubsza są dużo puszystsze. Rok temu nie zauważyłam jeszcze jednej cechy - ta włóczka okropnie się sypie. Kiedy dziś zdjęłam sweter z czarnego topu cała byłam pokryta pastelowym puchem. Spodziewam się, że po paru dniach noszenia po prostu wyjdzie już wszystko, co ma wyjść i problem się skończy, niemniej dziś udaremniło mi to sesję kolejnej dzianiny. Dlatego zapewne na kolejnego posta trzeba będzie poczekać.

Sam wzór... jeszcze nigdy nie robiłam nic o takim kroju- sweter jest zrobiony z dwóch kawałków (przód korpusu i rękawów, tył korpusu i rękawów), połączonych na ramionach i wzdłuż rękawów techniką 3 drutów. Bardzo szybko porzuciłam proponowaną w magazynie technikę z przekładaniem nitek wzdłuż krawędzi i zaczęłam ciąć. Zapłaciłam za to ułatwienie przy chowaniu nitek, ale chyba tak było lepiej. 
Zużyłam 3,5 motka filoletowej i po pół motka pozostałych kolorów, pracowałam na drutach 5 mm, sugerując się wzorem z wiosennej Vereny. 
Przepraszam za ogrom zdjęć, wyszły dziś tak ciekawe, że nie mogłam się zdecydować ;) Za plener posłużył wrocławski Pasarz Niepolda, szczególnie ogródek pubu Niebo. Fotograf ten co zwykle, najlepszy!













Nie miałam w pierwszej chwili pomysłu, co zrobić z pozostałymi po projekcie 4 połóweczkami motka, chodził mi po głowie jakiś szaliczek letni... aż dorwałam się do sagi "Kroniki Dziwnego Królestwa" Oksany Pankiejewej... wtedy właśnie decyzja, czytać czy dziergać stała się za ciężka, chciało się jednego i drugiego! Migiem powstał luźny komin z wzoru na włóczkę Sol Degrade, przeboju poprzedniego lata. Poszła na niego cała resztka. Francuza na okrągło przecież da się dziergać czytając! Co prawda cały jeden tom dziergałam, ale przecież się nie spieszy. Komin oczywiście fajnie wygląda na szyi, ale dziś zdecydowanie nie był dzień na robienie rzeczy konwencjonalnie ;)




I na koniec, jak to się ostatnio przyjęło, behind the scenes ;)


22:24

Still light

Still light
Dawno mnie tu nie było... tak wyszło. Trochę nie miałam czasu, trochę nie miałam pomysłu na siebie niezbędnego do robienia zdjęć... tak wyszło. Z resztą, jak dzierga się na drutach 2,75 to dzianiny wolniej powstają. To takie moje nowe okrycie- dotychczas tak cienkich drutów nie tykałam. Nie dało się inaczej, Holst Coast na tyle mnie zauroczył, że o innej włóczce nie mogło być mowy. Na Still Lighta miałam ochotę od lat, na spotkanko z najdroższą Magdą ochotę mam zawsze. Tym razem zdjęcia zrobiłyśmy z pomocą Mai- córki Magdy, która jest autorką większości.
Za plener posłużyły nam schody ewakuacyjne Narodowego Forum Muzyki.
I technicznie:
wzór to Still Light Tunic Very Valimaki,
włóczka Holst Coast, 4 i troszkę motka,
druty 2,75 na wszystko, ściągacze ładnie się ułożyły bez zmiany drutów na cieńsze.















I, oczywiście, mały backstage, bo nadmiar powagi szkodzi ;)


Copyright © 2016 2 prawe ręce i co z nimi dalej , Blogger