Ta włóczka rozłożyła mnie na łopatki. Sol Degrade, "szwajcarskie cudeńko". Gdy zobaczyłam ją po raz pierwszy wprost nie mogłam się odkleić od śliczniutkiej paczuszki z kolorem 070. Potem przyszła chwila opanowania... nie teraz, mam co dziergać, najpierw skończę inne projekty... byłam dzielna do momentu, kiedy wpadłyśmy do sklepu we dwie z mamą. Kiedy pomacałyśmy moteczki ponownie już nie mogłam ich zostawić samych. Jak w "Małym Księciu"- kiedy już coś oswoisz, nie możesz go zostawić samego, bo sobie nie poradzi. Nie wiem, czy motki czułyby się bezradne beze mnie, ja bez nich owszem.
Dziergało się to piorunem- mając smętne 2-3 godziny dziennie na robótkę wyprodukowałam bluzkę w dwa tygodnie. Motków przygarnęłam niecałe 5, druty chwyciłam 5 (albo 6, teraz nie pomnę, w każdym razie grubasy). Uwielbiam mój bawełniany sweterek. Przy całej niechęci do letnich włóczek. Może dlatego, że dziergany po mojemu- ścisło, wyszedł przyjemnie mięsisty i całkiem jesienny.
Piękny sweterek :-) Wszystko mi się nim podoba - kolory, fason, a najbardziej Ty mi się w nim podobasz :-) Wcale się nie dziwię, że musiałaś kupić te cudne moteczki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Świetny sweterek - taki zwyklaczek, ale za to w przepięknych kolorach. Bardzo ładnie w nim wyglądasz :)
OdpowiedzUsuń