W związku z podróżą do szkoły, do dalekiej Woli Sękowej, nasuwa mi się temat taki bardziej zimowy. Kiedy czekałam na autobus w Sanoku, padał śnieg. Niby nic to niesłychanego w listopadzie, ale ja jeszcze troszkę żyłam końcówką lata.
No, ale wróciwszy do realnego świata, dziś pokażę trochę ozdób zimowych. Filcowych, znaczy się. Do tej techniki mam taki trochę ambiwalentny stosunek. Z jednej strony, nic tak zimą nie cieszy jak popapranie się z wełną w gorących mydlinach. Ze szczególnym akcentem na gorące. Ale z drugiej…jednak muszę mieć dobry powód, żeby się za to zabrać. Tak jakoś nie do końca pewna jestem, czy ja to lubię. Jedno co lubię na pewno, to filcowanie stadne- ta technika, jak mało która, nadaje się na babskie spotkania. Nie absorbuje jakoś mocno umysłu w trakcie pracy, to i pogadać można, pośmiać się.
Więc, miesiąc temu, na poprzednim zjeździe, zebrałam właśnie babską ekipę do pofilcowania na mokro. Mydliny się lały, stół jeździł we wszystkie strony od silnego tarcia, kwiaty- brochy powstały seryjnie. Oto i mała próbka, cośmy tam nakombinowały:
I szybkie “coś do rozjaśnienia czarnej torebki” uszyte z arkuszy gotowego filcu i podfilcowane jeszcze troszkę na sucho. Pierwsza próba z filcem w arkuszach. Możliwe, że nie ostatnia, choć ta forma nie wyszła spektakularnie na mój gust.
I szybkie “coś do rozjaśnienia czarnej torebki” uszyte z arkuszy gotowego filcu i podfilcowane jeszcze troszkę na sucho. Pierwsza próba z filcem w arkuszach. Możliwe, że nie ostatnia, choć ta forma nie wyszła spektakularnie na mój gust.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz