Dziś znów się chwalę, ale tym razem nie swoim dziełem, a znaleziskiem. Słabość do pięknych narzędzi jest chyba znana i bliska całemu craftowemu środowisku. Chyba mnie zrozumiecie.
Bajka zaczyna się za lasami i jedną górą od Wrocławia. Niedzielna wycieczka na giełdę staroci. Krążę sobie, krążę, słoneczko, nie za duży tłum, nabywam sobie różne absolutnie niezbędne artefakty jak kółka zębate czy blaszana cukierniczka, aż na jednym stoisku trafiam na coś ślicznego. Tzn, jeszcze bardziej, niż dotychczasowe nabytki. Malutkie nożyczki, stare i ślicznie zdobione. A ładne małe nożyczki od jakiegoś czasu były na liście drobnych przyjemności czekających na właściwy moment. Co prawda, czekały na ten moment nożyczki Stamperii, no ale ale...
Spamperiowe wyglądają tak, miałam takie nie raz w dłoni, marzenie. Nie tylko wyglądają, ale i służą.
Pasę więc oczy tymi na stoisku z dolnośląskimi gratami. Zagaduję sprzedawcę, a on zasuwa mi gadkę o genialnych nożyczkach do haftu...a ja widzę, że mi robótka pociągowa z torebki wystaje. "Pan tak ostro tą kartą nie gra" myślę, ale biorę do ręki genialny artefakt. Co konotuję na miejscu, to: primo- dorównują urodzie tym Stamperiowym, a nie będą się z cudzymi myliły, secundo- mają z boku bite Solingen, więc stal niczego sobie, tertio- test szmatki ze złogów torebkowych dowodzi, że są ostre. Ok, dołączają do grona innych niezbędnych rzeczy nabytych tego dnia.
Że są ładne, oto dowód:
Troszkę neogotyckie, to plus ;)
Dalsze odkrycia w kwestii nożyczek dokonane zostały już w domu. Primo, zaczęłam się bawić śrubką, próbując dociec, po co ona. Okazuje się, że śrubka ściśle współpracuje z tajemniczą szczeliną, którą dobrze widać po otwarciu nożyczek.
W końcu mnie oświeca, że bajka o hafcie nie była bajką. Śrubka reguluje długość cięcia, więc jak by się człowiekowi ręka nie omsknęła, więcej niż chciał nie utnie. Szczelina pozwala na przełożenie kawałka materiału, który nie ma być cięty. Można wycinać dziurki bez obaw o pocięcie haftu i bez cyrku z wchodzeniem jakoś dziwacznie, od góry albo od dołu. Zdjęcia ilustrują, o co chodzi.
Ostatnia fotka pokazuje efekt- dziurę daleko od brzegu. Oczywiście nauczenie się sprawnego korzystania z takiego narzędzia to druga sprawa, ale i tak sądzę, że fanki haftu angielskiego czy Richelieu dałyby się pokroić za ten artefakt.
Inna sprawa wynikła, kiedy dałam je mojemu osobistemu szperaczowi archiwalnemu do wydatowania. Określił wiek nożyczek na drugą połowę XIX wieku, bo od początku XX w Solingen produkowano narzędzia prostsze albo bardziej secesyjne, ale i nie przed 1850-tym, bo liternictwo punc jest bardzo współczesne. Cholera, może Niemcy mają uzasadnione pretensje bo statusu nadludzi? Nadrzemieślników na pewno. 150 lat i małe, amatorskie ostrza tną bez zarzutu? Po nie wiadomo ilu latach leżenia w pewnie nieciekawych warunkach, nie wiadomo ilu weekendach na stoisku na bruku? O mój Boże!
No i rodzi mi się taka refleksja. W moim pudełku z zabawkami są kilkudziesięcioletnie nieładne, ale nadal w niezmienionej latami pracy formie szydełka Tulipa, są i nowe, pozornie takie same szydełka tej samej firmy, z których po paru tygodniach schodzi srebrna powłoka w miejscu gdzie trzymam palce, i teraz te nożyczki. No, mam tam też parę ładnych nowych zabawek, ale one też nie lubią intensywnego używania. Ciekawe sąsiedztwo.
Kurczę aż pobiegłam do swoich z pieczołowitością trzymanych po babci. Moje śrubki nie mają ale gotycki wygląd jak najbardziej. Nazwy firmy też się nie dopatrzyłam. Ostrza też tną bez zarzutu i leżą razem z innymi rodzinnymi rzeczami w tonacji srebrnej na parapecie. Kiedyś je chciałam pochromować, ale jakoś fachowiec odmówił, z niepamiętnych mi powodów. Chyba też obfocę tak jak Ty.
OdpowiedzUsuńMoje nożyczki mają co najmniej 54 lata bo od tylu je pamiętam, a myślę, że pochodzą z szabrów poniemieckich.
Pozdrówki.