Ha, pierwszy ciekawszy projekt skończony w tym roku! Adekwatnie do okoliczności, jest to kalendarz. Pomysł, przyznaję się, zerżnęłam od Agaty, ale troszkę zmodyfikowałam.
Dlaczego taki? Bo: primo, nie jestem w stanie wybrać odpowiedniego gotowego, albo są za wielkie i w efekcie leżą w domu, albo za małe i szybko stają się oprawką na papióry powkładane między strony. Agaty patent, żeby wydrukować sobie strony z kalendarza i wpiąć je do czegoś na kształt segregatora, żeby zawsze pomiędzy kartki móc wpakować kolejną stronę na notatki jest genialny. Secundo: wełenka!
Tak więc, tadaaaaaam:
Taaak, cieniowany pasek i cały tył to Himalaya Padisah, z której jeszcze jedną co najmniej ładną rzecz będę prezentować, róż, to róż który kiedyś kupiłam na coś, ale coś się nie wykonało. Guzik z kolekcji "absolutnie niezbędnych rzeczy". Za usztywnienie okładek robią okładki kalendarza Kota Simona z przed paru lat, bardzo nie chciałam go wyrzucać całego.
Powkładanych kartek z kalendarza nie pokażę, bo zapomniałam, że zdjęcia nie porobione i ponotowałam jakieś swoje sekrety, ale w dalszej części kalendarz zamienia się w super wygodny, sztywny notes, o tak:
Piękny kalendarz! Zainspirowałaś mnie, do zrobienia sobie okładki segragatora na studia.
OdpowiedzUsuńDodaję blog do ulubionych i zapraszam do odwiedzenia mojego jeszcze dość młodego, ale prężnie rozwijającego się bloga http://accidentallycrafted.blogspot.com/
Niech szydełko będzie z Tobą :))