Ja wiem, że to może się wydawać bardzo krótką przerwą, ale właśnie po prawie 10 dniach wracam do aktywności blogowej. Naprawdę, niby nic, a zatęskniłam.
Ponad tydzień temu nastąpił bunt maszyn- aparat uznał, że samą moją miłością żyć nie będzie i zażądał prądu. Dłuższe poszukiwania wykazały brak ładowarki. Zrobiło się dramatycznie, ceny takich akcesoriów w salonach położyły mnie na łopatki... całe szczęście, już po kryzysie. Buntownika nakarmiłam, to, że pomilczałam troszkę sprawiło, że teraz będę miała do pokazywania masę różności... (tu następuje teatralny, złowieszczy chichot).
Na pierwszy ogień- torby zdobione decoupage na tkaninie. Ostatnio takie inspirujące warsztaty tej techniki miałam, że potem jakoś ciężko mi było w domu przystopować. Tak powstały 4 torby.
Z tą zieloną, z paryskim motywikiem, wiąże się moja najnowsza krucjata- precz z serwetkami, które puszczają kolory! Jaśniejszy cień dookoła obrazka to tło, które chciało być większe. Więc będę musiała zacisnąć zęby i nosić paryski motywik sama. Straszne to będzie poświęcenie, prawie jak utylizacja nadmiaru ciasta po imieninach czy coś w ten deseń ;). Lojalnie przestrzegam- ta serwetka jest śliczna, ale tylko na jasne torby. Chyba, że komuś się taki cień podoba.
Reszta leci do Manufaktury jak tylko przestanie mnie przerażać śnieg za oknem- zostałam robótkowym cieplajem. Ja, moje szydełko, druty, klocki czy cokolwiek innego, audiobook, wielka herbata z ogromnego kubeczka od Dziewczyn z Ruchomej, obowiązkowy kocyczek....i z domu to tylko na warsztaty wypełzam! Jeszcze ciepły okład z kota by się przydał...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz