Skłoniona rzuconym hasłem “zróbmy jakieś fajne warsztaty z wikliną”, wybrałam się do strasznie przyjemnego miejsca po surowiec. Młyn na Widawie, fajnie odrestaurowany w środku, mili ludzie, ładna bielona wiklina… i tak, w mocy tych obserwacji dochodzę do wniosku, że może ja się przekonam do tych kijów w końcu? Bo w szkole zadania wikliniarskie wykonywałam, raczej bez trudu, ale i bez dzikiego entuzjazmu. A tu, oooo, tak przyjemnie, ładnie. No i miejsce do wyplatania się znalazło, gdzie nie obijałam się o innych pracujących. ( W szkole to był problem.)
Chyba jednak wiklina nie boli. Kwiatki mi wyszły, ładne całkiem…
Ogólnie, oto i kwiatki, które posłużą za wzór na warsztatach pod koniec marca. Autorskie, choć nie jakoś przesadnie odkrywcze;)
A, jeden z kwiatków, ten pierwszy powyżej tych słów, zaraz nad nimi, to Marcjany pomysł i wykonanie.
Takie kwiatki robi się prościuteńko. Robi się środek, według wzoru wyplatania okrągłego denka do koszyka. Jak nabierze odpowiednich wymiarów, obcinamy spałki, montujemy płatki, łodygę, kwiat gotowy. A listki to taka już sobie zupełnie bujna improwizacja, z użyciem splotu płóciennego. Zobaczymy, co na bazie tych moich pomysłów stworzą uczestnicy, to zawsze najciekawsze pytanie;).
bardzo ładne.pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńbardzo ładne.pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuń