12:57

Wiklina plenerowa

Długa mi nieobecność na blogu wyszła...cóż, kogo zawiodłam, tego przepraszam.
Z racji braku zdjęć do publikacji zacznę wielki powrót do pisania od relacji z kolejnego szkolenia w nowej technice. Wyrabia nam się stopniowo taki zwyczaj, że co roku decydujemy się zamienić pozycjami i pozwolić, bo ktoś nas pouczył nowej techniki. Tym razem padło na wiklinę plenerową. Zaraz na początku tej poszkoleniowej refleksji powinnam chyba zaznaczyć, że wiklina w takiej formie, jaką poznałam na UL, nie porwała mnie jakoś bardzo. Może nie miałam do niej aż tak mało serca, jak do takiego tkactwa, ale szału nie było. Koleżanka miała potrzebę douczyć się tej techniki, ja miałam potrzebę przekonać się czym jest Akademia Łucznica, kurs "Wiklina- II stopień i formy ogrodowe" wypadł jakoś tak po środku naszych potrzeb.


No, dobrze, zaspokoiłam swoją potrzebę pochwalenia się efektem zbiorowych zmagań, mogę spokojnie opowiadać dalej ;)
Dlaczego chciałam przekonać się, czym jest Łucznica? Przedstawiając się na początku każdego szkolenia mówię o tym, że szkolenie instruktorskie odbyłam na Uniwersytecie Ludowym Rzemiosła Artystycznego w Woli Sękowej. Wtedy, jako, że jest to instytucja dość rozpoznawalna w środowisku, padają pytania, czy polecam. Tak, polecam, jeśli chcieć przekrojowej wiedzy o rzemiośle artystycznym oraz mieć szansę przetrwać dwuletnią dezorganizację życia- spędzanie tygodnia w miesiącu upiornie daleko od wszystkiego. Doświadczyłam, było wspaniale, ale to nie jest to, czego chce osoba zaciekawiona jedną techniką. 
Opcja, którą oferuje Akademia Łucznica- 5 dniowe intensywne kursy wybranej techniki, jest dużo wygodniejsza. Cóż z tego, kiedy pozostając zawsze uczciwa wobec moich uczennic, mogłam tylko powiedzieć "Łucznica ma dobrą opinię". Teraz, doświadczywszy, mówię jasno- Łucznica ma bardzo zasłużoną dobrą opinię. 5 dni wikliniarstwa, spędzone w niezłej, dobrze zaopatrzonej pracowni, z sympatycznym i bardzo kompetentnym instruktorem, bawiąc się i poznając właściwości kilku rodzajów wierzby. Mieszkając w dobrych warunkach, w uroczej wsi, karmiona wyjątkowo smacznie i nader obficie. 

Wstęp mi się rozciągnął, może ad rem...

Jak się zbiorę w sobie, opowiem o części "II stopień", "formy ogrodowe" tak mnie zafascynowały, że chwilowo reszta jest na bardzo dalekim planie.
Założenie formy, którą wyplataliśmy, było takie, żeby w parku na wprost bramy obiektu każdy z uczestników wyplótł grzyb. Materiałem miała być niedawno ścięta wiklina "amerykanka" (ta najpopularniejsza na rodzimych plantacjach). Jako, że mieliśmy wyplatać ile kto sięgnie, a mnie wzrostu nie brak, dostałam miejsce na dalszym planie. 
Wyplot grzyba zaczęliśmy wbijaniem "postaw". Wtedy też okazało się, że nie zawsze się da- mój grzyb musiał zostać przesunięty w bok o kilkadziesiąt centymetrów, bo trafiłam na resztki jakieś podmurówki pod cienką warstwą ziemi. Cóż, kompozycja nie ucierpiała, ja też:


Powbijawszy sobie taki kolisty płotek zaczęliśmy wyplatanie. Tutaj nie różni się to zbyt od zwykłego kosza plus size, lecimy sobie na zmianę pasy wzmacniające i tzw. warstwy, tylko zabawa jest nieco bardziej siłowa, wyplatamy w kilka bardzo długich, więc i miejscami grubych, prętów. No i wolność kształtu jest przyjemna- formy organiczne, znaczy można gwizdać na symetrię i pleść sobie jak człowiekowi w duszy zagra.




I podczas takiej zabawy znów przekonałam się, że człowiek nie zawsze wychodzi dobrze na tym, że mu sama praca przyjemność sprawia i wcale się tak nie spieszy, żeby skończyć...parę zdjęć pokazuje dokładnie, w jakiej pozycji przyszło mi wyplatać kapelusz. Puki to robiłam, bawiłam się świetnie. Teraz, kiedy pełną mobilność karku i ramion odzyskałam po 5 dniach od zakończenia pracy, wiem też, jaka jest cena ;) Jak na mnie, niska- naprawdę ogromną satysfakcję dało mi współtworzenie tego projektu. 
No, i okazało się, że o ile koszyki mnie nie bawią zupełnie, to wyplatać "plenerowo" uwielbiam.









Z danych o wytrzymałości takich "tworów". Grzyby powstały z wikliny świeżej, ale nie sadziliśmy jej. "Martwa" rzeźba na powietrzu powinna stać ok 3-4 lata. Jako, że zaraz następnego dnia po wypleceniu zostały dokładnie podlane całodniowym deszczem, te akurat mają szansę się ukorzenić. Na pewno im to pomoże w razie jakiejś wichury. Jak to wpłynie na ich odporność, to już zależy od tego, jaka część konstrukcji wypuści korzenie. 

1 komentarz:

  1. Świetne! Po prostu genialne! Jadę zobaczyć:) Pozdrowienia spod wieży staruszki:)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 2 prawe ręce i co z nimi dalej , Blogger