Taki tekst był w zamierzchłych czasach mojego dzieciństwa dyżurnym powiedzonkiem, kiedy trzeba było rozładować napięcie przy drobnych kompromitacjach. Podczas spotkań z licznymi bardzo kuzynkami, gdy komuś krem z ciasta spadł na wyjściową sukienkę, albo skarpety na skutek szaleństw dywanowych zsunęły się tworząc lustrzane odbicie elfich ciżemek- długie czuby zakrzywione w dół, padał nieśmiertelny tekst "Uh, tym razem nie ja, buehehe, co w rodzinie to nie zginie". Jakoś tak w wieku wczesnoszkolnym bardzo nas to bawiło.
Ale, po co ja to piszę? W zeszły weekend siedziałam sobie na spotkaniu dziewiarek, razem z licznym gronem zachwyconych popatrywałam na najmłodszą koleżankę, na moje oko gdzieś właśnie na początku podstawówki, która siedziała z mamą (stałą częścią ekipy spotkaniowej) i sobie powolutku dziergała chustę. Wiadomo, spokojnie i rzeczowo instruowana przez mamę, chusta to przecież temat dużo ambitniejszy, niż byle szalik. Przez salę przetaczał się zbiorowy cichy zachwyt, bo przecież nie popsujemy chwili zachwytem głośno wyrażanym ;) Gdy ekipa trochę ochłonęła, rozpoczęła się debata o tym, jak trudno jest młodocianych potomków namówić na robótki. Jako kompletnie nie potomkowa i nie wyrażająca chęci, siedziałam cicho, nie mnie się mądrzyć.
Siedziałam, słuchałam, a w głowie kołacze mi się myśl - no dobra, ja byłam potomkiem z "rączkowym ADHD", więc kwestia namawiania odpadła. Ale nawet gdyby nie odpadła, to poziom porozumienia, który można osiągnąć poprzez wspólne dłubanie, każda swojego projektu, jest absolutnie bezcenny. Wiadomo, zmuszanie miłości do robótek nie wygeneruje, ale jako robótkowe dziecko robótkowej matki mówię, pojęcia nie macie, jak wiele warte są efekty tej cierpliwości i godzin poświęconych na spokojne tłumaczenie. I słowo harcerza, że wspólne debatowanie nad kolejnym projektem jest dużo przyjemniejszą formą "uprawiania telefonicznego życia rodzinnego", niż byle "a jak w pracy?", czy "a jak studia?" itd.
Tymi słowami wstępu okrasiwszy tę nowinę, informuję o powstaniu robótkowego bloga robótkowej matki! Jako, że cała strona techniczna bloga jest robiona podczas krótkich wizyt "dziecka technicznie ogarniętego" (brat) i "dziecka robótkowego" (ja), albo nawet, co gorsza, przez telefon, bardzo proszę o gorliwe stosowanie tekstu z pierwszego akapitu. To zapewne są moje błędy ;)
(tu powinna być fanfara, ale nie trawię grających stron)
A pod portretem superwoman jest link do mamowego bloga:
Żeby nie być gołosłowną, oto i prototyp kolekcji biżuterii mocno dyskutowanej "rodzinnie" ostatnimi czasy. Takie tam wykorzystanie zasobów piwnic i skupów złomu ;)
sweterek jest prześliczny :)
OdpowiedzUsuńBiżuta taka steampunkowa, bardzo w moim stylu!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Mamę Twoją serdecznie :)
Urzekł mnie sweterek, jest cudnie radosny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ania
Będzie mi miło, jeśli choć na chwilę do mnie zajrzysz
http://oddana-pasji-tworzenia.blogspot.com/