22:13

K…k…kilim!


Jako, że zbyt drastyczne uświadomienie sobie, że już skończyłam szkołę, bardzo by bolało, oto kolejna już porcja prac dawno ukończonych, stamtąd.
Temat na dziś: tkanina. Ta, którą będziemy torturować posłów, którzy nas tak urządzili;)
Tkaniny mieliśmy 4 semestry, każdy z jedną dużą pracą do wykonania. Podczas tych zajęć powstał swoisty wewnętrzny słownik przekleństw i wulgaryzmów. Jako pierwszy powstał KILIM. Słowo bardzo wulgarne, już w sumie od momentu, kiedy okazało się, że na zaprojektowanie prostego wzoru, bo w tej technice nie da się jakoś bardzo szaleć, przewidziane jest 7 godzin. I projektowaliśmy 7 godzin, aż projekty zostały zaakceptowane. Potem się oczywiście okazało, że przez ten czas nautrudnialiśmy sobie ile tylko możliwe, więc szybko weszło w obieg kolejne, koszmarne wprost słowo PRUCIE. Tyle wulgaryzmów dookoła takiej pierdółki:
Przechodząc od bajek do techniki, kilim jest najbardziej sformalizowaną techniką tkacką. Tka się na bardzo gęstych osnowach, bardzo pilnując, żeby tkać równo- żeby już utkany kawałek był równej wysokości w każdym miejscu wzoru. Zawsze wszystkimi kolorami tkamy w jednym kierunku. Bardzo się trzeba przy kilimku pilnować. Dlatego te maleństwa, bo wymagany format pracy to było A4, tkaliśmy cały pierwszy semestr.
Kolejne słowo, które bardzo wryło nam się w pamięć z niezbyt fajnymi konotacjami, to GOBELIN. Już nie było tak ciężko jak z kilimem, to słowo nie jest już wulgarne, może tylko troszkę dosadne;). Bardzo nie jestem zadowolona ze swojego gobelinu. Skopałam, bo nieco zrażona kilimem zrobiłam to syfnie i niedbale, byle mieć za sobą. A szkoda, bo wiem, że raczej już się za to nie zabiorę- przeraża mnie myśl, ile kolejnych, cennych metrów sześciennych mojej przestrzeni życiowej zajęłaby wełna gobelinowa, rama itd.
No, ale, skoro miałam być uczciwa, i porażki też pokazywać, oto i gobelin. Trochę go ratuje to, że nie ujawniam tu, jakie cuda porobili inni. Tak bez tła innych prac może wyglądać nawet tolerowalnie.
Taaaaak. Tkanie gobelinu nie było aż takie złe. Wełna fajnie puszysta, luźno rozstawione osnowy, no i to malowanie- tu można sobie dowolnie wytkać górę z jednej strony, potem wypełniać dolinki, tak już mniej “na baczność” się tka. 
No i trzecia zabawa tkacka. Nawet już zupełnie bezbolesna, bo znajoma bardziej- gobelin z fakturą. Czyli tkamy jak gobelin, ale jeszcze możemy się powygłupiać troszkę bardziej. I tu nawet ruszyliśmy ze zbiorowym konceptem, żeby porobić te tkaniny na jeden temat, żeby fajnie to wyglądało na wystawie, tak razem. Padło na nadmorskie, podmorskie czy ogólnie morskie klimaty. Były więc plaże, spacerowicze, rybki, sieci, koniki morskie, perły, skarb….i taki sobie kawałek rafy.
 Czwarty semestr tkaniny to już tkanina z byle czego, którą już tu prezentowałam, i batik, którego zdjęć nie mam.
I tak zostaję, już bez słów brzydkich, biadolenia, bolącego grzbietu, kiedy trzeba za moment to oddać, a tu jeszcze połowa do utkania więc lecimy maratonik… ciężko się w tym klimatem rozstać;)

1 komentarz:

  1. bez kitu, mi sie do dzisiaj śni, że wracam na ostatni raz do szkoły przed egzaminami, trzeba zaprezentować wszystkie prace, a ja mam gobeliny nieskończone i tkam nocami i płaczę O_o

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 2 prawe ręce i co z nimi dalej , Blogger