22:56

Turystyczny - Rudawy Janowickie

Odkrywam ostatnio ogromny plus bycia tzw. słoikiem (choć termin ten w warunkach wrocławskich jest nieco abstrakcyjny). Otóż, kiedy ekipa Ruchomej Pracowni zmieniła się już niemal ostatecznie z instruktorskiej na towarzyską i zaczęła się udzielać turystycznie, okolice Wrocławia są odkryciem. Ok, żyję w tym mieście lat już parę, ale dotychczasowa ekipa turystyczna zdecydowanie zaprzeczała filmowej tezie zakładając, że "jak bunkrów nie ma, to zostajemy w domu". W wyniku czego znam świetnie Srebrną Górę, mogę podjąć dyskusję z przewodnikami po Twierdzy Kłodzko, a po obiektach Festung Breslau to nawet oprowadzałam. A byle Ślęża jest odkryciem ;) Zwyczajnie, mnie w gimnazjum wleczono do Biskupina albo oglądać dęby w Rogalinie. Reszta Ruchomej okres wycieczek szkolnych przeżyła właśnie we Wrocławiu, mogę więc jak dziecię dać się prowadzić, dziewczyny szlaki znają na wyrywki ;)
W tym sezonie właśnie staramy się robić wspólne wycieczki, takie, żeby w ciągu jednego dnia wyrobić się do domu. 
Odkryciem nader przyjemnym był ostatni wypad w Rudawy Janowickie. Program jednodniowy, średnio intensywny. 6 rano pakujemy się do pociągu w kierunku Szklarskiej Poręby, drzemiemy sobie/dziergamy obowiązkowe parę rządków przez 2 godzinki otoczone chordą rowerzystów, wysiadka na stacji Trzcińsko. Kawałek pod górę i można przejść do głównej atrakcji: 


Śniadanka. Doszedłszy do schroniska i (nieco późno, ale dobrze, że w ogóle) nabywszy mapę, z radością odkryłyśmy, że śniadanko było na Sokolikach. 
Ok, teraz zadeklaruję coś, co zapewne każdy wrocławski gimnazjalista ze średnio aktywnym wychowawcą uzna za truizm. Rudawy są boskie. Zbiorową naszą kondycję można chyba uznać za średnią, do 16 zrobiłyśmy duuużą pętlę, przyjemnie się zmęczywszy, ale nie wyczerpawszy. Pięknie. Spokojnie, bo bez tłumów. Genialny kompromis miłośników wspinaczki z ptakami mieszkającymi na skałach - nie wspinamy się w okresie lęgowym, ale poza nim, jasne, bawcie się dobrze. No i naparstnice. Wszędzie.





Nie jestem jakaś szczególnie kwiatkowa, ale to? I na całej trasie? Miodzio.
Na dodatek jeszcze co jakiś czas w lesie wyrasta takie coś:



Jeszcze widowiskowo upstrzone fanami wspinaczki ;)
Na koniec akcent żywo przypominający niektóre ze scen sagi husyckiej Sapkowskiego - zamek Bolczów (gdzie przyłapano mnie na odruchowym szukaniu bunkra w studni). Albo szukałam mało gorliwie, albo za dobrze są schowane, tym razem bunkra nie stwierdzono. Z akcentów historycznych - rzeczywiście, bito się tu w okresie wojen husyckich.







Niezmiernie mi się podobało to wpasowanie murów w już istniejące formy skalne, bardzo kreatywne rozwiązanie ;)
Wycieczka, jak wiadomo, bez zbiorowej selfie się nie liczy


O tym, co dziergałam w pociągu, będzie niebawem. Złe wiatry zdjęciowe coś wieją.

1 komentarz:

  1. Uwielbiam Rudawy :-)
    Piękne zdjęcia - świetną wycieczkę miałyście :-)
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 2 prawe ręce i co z nimi dalej , Blogger