22:20

Sierpniowa

Sierpniowa
Czuję się nie lada twardzielem- mimo koszmarnie upalnego lata całkiem nieźle wyrabiam się z czapkowym wyzwaniem! A upał męczy mnie strasznie, taki już ze mnie syberyjski humanoid, że lubię jak mróz trzaska i sweter najgrubszy można nosić z dumą ;)
Niestety, upał ma na mnie wpływ rozleniwiający i nie miałam w tym miesiącu siły na żakard. Zamiast wymyślnych kolorów sięgnęłam więc po najnowszy numer Fatto a Mano 227 - Czapki. W tym magicznym pisemku znalazłam wzór na czapę z Malou Light, włóczki z której mam już komin. Malou jest tzw. dmuchaną alpaką, jest genialnie miękkie i puszyste. W gazetce napisano, że na czapkę potrzeba 2 motków, co czyniłoby ją bardzo luksusową. Aby obniżyć koszty projektu zamiast pomponów wykonałam chwosty, które i tak wyszły całkiem puszyste.








I na koniec, jak to z czapkami się utarło, prezentujemy się razem z dzielnym bluszczowym badylkiem, który znacie już z postów o wiosennych czapkach. Bardzo jest dzielny i ostatnio już wręcz imponujący ;)


Zdjęcia wykonała nieodmiennie niezawodna Magda :)

22:15

Chusta

Chusta
To chyba najdłużej dziergany projekt od dłuższego czasu. Nici nabierały patyny w moich zapasach już parę lat, w końcu naszło mnie, aby nadać im jakiś kształt. Dziergałam od 2 maja, co jest dla mnie raczej nie normalne, zazwyczaj szybko kończę co zaczęłam. Padło na nieco retro wzór Seems Like Old Times. Frędzle dodałam, bo wymarzył mi się bardziej folkowy look. Przerabiałam w dwie nitki na szydełku 2,5. Poszła ogromna ilość nici, nieznacznie tylko uszczuplając moje zapasy. 
Jak zwykle niezawodna Magda zrobiła mi tym razem zdjęcia na poważnie - we dwie możemy wszystko, więc i zachować powagę ;)











22:44

Turystyczny ponownie

Turystyczny ponownie
Znów bez robótek będzie. Urlopowo :)
Jak już pisałam, większość moich wyjazdów musi mieć jakieś bunkry w programie. Tym razem, nawet bez większego wysiłku, namówiłam osobistego mężczyznę na też fortyfikacje, ale nieco starsze. Zamek znaczy. Wybraliśmy się do Malborka. To miasto jak się szybko okazało, ma jeden poważny problem: niby jest bardzo turystyczne, ale na 3 godziny. 2 godziny zwiedza się zamek, potem wcina rycerski bigosik i wraca z powrotem do np. Gdańska. Całkiem serio, promują się hasłem "Na dłużej niż jeden dzień", (albo jakoś podobnie, sens zachowałam). Otóż dla takich typów jak my, warto tam posiedzieć dni parę. 
No bo:
już pierwszy spacerek ujawnił, że po zamku to wycieczki suną jedna za drugą, chordy dzieci się drą tak, że przewodnika słyszą dwie osoby (nie mam nic do dzieci, jeśli akurat nie zagłuszają, ale tam zagłuszają jak diabli). Ponadto dzienna oferta jest skierowana do turystów zwiedzających (cytując lubego) raczej w języku krzyżackim niż polskim. Po wstępnym rozpoznaniu dość szybko znaleźliśmy się na kocyku nad rzeką, w cieniu zamkowych murów, rozkoszując się zapasem przezornie zabranych książek. Ten model spędzania dnia z resztą okazał się idealny po przetarciu szlaku do pobliskiego kramu z owocami i (nieźle zaopatrzonego) muzealnego sklepiku z książkami. Dodatkową atrakcją było obserwowanie różnych królewien i rycerzy, z tych takich wchodzących na baczność pod stół, masowo hasających dookoła. Trzeba przyznać, podaż księżniczkowych kiecek i drewnianych mieczy jest w tej okolicy imponująca. Warunki bardzo spokojnej promenady nad rzeką są wprost idealne. Dopiero wróciwszy do Wrocławia odkryłam, że doniesienia o koszmarnych upałach mają więcej z prawdą wspólnego, niż ze zbiorową histerią.
Tym, co nas urzekło, było zrozumienie dla nas, dziwaków zakręconych na historię i raczej nie lubujących się w tłumie. Wymyślono coś dla nas! Nocne zwiedzanie. Polecam gorąco. Szczególnie w upały. Zdjęcia chyba pokażą, jak wspaniale prezentuje się zamek podczas takiego zwiedzania: 












Temu komuś, kto wymyślił, jak oświetlić obiekt do zwiedzania nocą aby równocześnie było bezpiecznie i zachować klimat "zamczyska w nocy" gratuluję. Efekt jest niesamowity.
Na okrasę tego wszystkiego, bardzo zaimponował nam przewodnik. Niby oboje pracujemy mówiąc, opowiadając, tłumacząc, oprowadzając, pewne rzeczy są oczywiste. A mimo to sposób prowadzenia narracji dla przypadkowego słuchacza, który zaprezentował przewodnik, dał nam temat do dyskusji i wyławiania przydatnych wniosków na parę godzin. Zaczeliśmy się rozmarzać, że może w naszym skromnym muzeum w permanentnej budowie kiedyś... jasne, nasz obiekt nie jest aż tak atrakcyjny, ale poziom narracji o nim i jego historii dobrze by było wciągnąć na ten poziom.
Zdecydowanie ja chcę jeszcze raz. Za dwa lata - jak kościół klasztorny i wieża będą udostępnione ;)
A żeby nie było tak bardzo poważnie: tadam! My się, psze państwa, na fortyfikacji znamy, oręż mamy skromny (taki dozwolony od 4 roku życia, dostępny pod murami), ale do zdobywania zamku możemy przystąpić! Jak się wie jak, cudów techniki nie trzeba ;)


I selfie na dwie raty - raz fajni my, raz zamek. Pan Stanisław jest ogromnym wyzwaniem w kadrowaniu selfie, jego głowa za nic nie chce wejść w kadr!



A robótka urlopowa przejechała się w tę i z powrotem. Zresetowałam się, zobaczycie niebawem, jak to dobrze robi :)
Copyright © 2016 2 prawe ręce i co z nimi dalej , Blogger